Anna Zielińska-Elliott "Haruki Murakami i jego Tokio. Przewodnik nie tylko literacki"

Gdy tylko zobaczyłam tę książkę, wiedziałam, że będzie moja. Murakamiego co prawda dopiero poznaję i daleko mi do prawdziwego fana, bo na swoim koncie przeczytanych dzieł mam tylko "Norwegian Wood", ale myślę, że nie wpłynęło to na moją radość z przeczytania przewodnika. Szczególnie, że jest to pozycja dość uniwersalna - jeśli ktoś nie czytał żadnej powieści Murakamiego, z pewnością zadowoli się samymi opisami ciekawych miejsc, zdjęciami i licznymi nostalgicznymi cytatami z książek. 

Co pierwsze rzuca się w oczy, to niesamowita schludność wydania i zorganizowanie przewodnika. Każdy rozdział zaznaczony jest w innym kolorze, każdy cytat z odpowiedniego dzieła Murakamiego również (kolorem i symbolem). Fotografie są duże i oddają niesamowity klimat omawianych miejsc, a na marginesach mamy przytoczoną resztę potrzebnych informacji. Weźmy chociażby takie kino- autorka podaje do niego telefon, stronę internetową, godziny otwarcia oraz ceny. Dla osoby, która zamierza wyjechać do Japonii i udać się w opisane miejsca, takie informacje są na miarę złota. 

"Haruki Murakami i jego Tokio" kryje w sobie powyznaczane trasy (ale wiadomo przecież, że nie trzeba zwiedzać po drodze wszystkiego) i miejsca, które odwiedzali bohaterowie książek Murakamiego (ale także on sam, gdyż w przewodniku nie zabrakło informacji biograficznych pisarza) okraszone cytatami z książek i opowiadań (także tych niewydanych w Polsce!). Na końcu każdego rozdziału mamy listy do Harukiego i jego, bardzo często zabawne, odpowiedzi. No bo kto normalny pyta swojego ulubionego pisarza, czy prezerwatywy powinno trzymać się w lodówce?

Nowa Fantastyka 08/2012

Felietony
Sierpniowy numer Nowej Fantastyki wita felieton Jakuba Ćwieka z serii "Pop, goes my heart". Muszę przyznać, że za każdym razem, gdy otwieram magazyn, to właśnie na niego czekam najbardziej - pan Ćwiek niejednokrotnie pokazał, że potrafi pisać dowcipnie i że oboje mamy bardzo podobny pogląd na świat. Tym razem pod lupę idzie zjawisko kibicowania: "(Nie) kibic siedzi z dala".
"Ingerencja z góry" to bardzo mądry tekst Rafała Kosika, który... z resztą przeczytajcie sami:

"Mamy starożytnych Egipcjan i kawał kamienia. Na zdrowy rozum jest jasne, że jakby się nie zaprali, kamienia nie ruszą. Najpewniej skorzystali z uprzejmości Obcych, podczepili kamulce pod latające talerze i - tadam! - jest piramida."

Bardzo podoba mi się cykl felietonów Jerzego Rzymkowskiego, który opisuje ciekawe seriale. Tym razem mnie nie przekonał, ale miło jest poczytać o serii, która powstała już jakiś czas temu i nie opowiada o życiu nastolatków w Nowym Jorku.
"Rady dla piszących" Sullivana idą o 'level' wyżej. Podstawy już poznaliśmy, teraz czas na smaczki i dopracowywanie jakości tekstu:

"Zaufanie czytelnikowi sprawia, że lektura staje się interaktywna. Czytelnik przestaje być biernym świadkiem wydarzeń i staje się ich aktywnym uczestnikiem. Brzmi to świetnie, jednak może być skrajnie niebezpieczne, jeżeli zostanie nieprawidłowo wykonane - dlatego to lekcja dla zaawansowanych."
Artykuły
"Chaos absolutny" to pierwsza część artykułu Marcina Zwierzchowskiego o remake'u "Pamięci absolutnej" - nie jestem fanką Schwarzeneggera (przynajmniej nie w takim wydaniu), ale o pracach nad filmem czytało się nadzwyczaj dobrze (no bo kto nie lubi serii "behind the scenes"?).
"Cenzura to bzdura" Marka Grzywacza obnaża idiotyzm... i tu właśnie trudno zgadnąć czyj. Koncernów? Politycznej poprawności? Ludzi, którzy wszędzie widzą niebezpieczeństwa  i chore nawiązania? Jeśli chcecie, by włos zjeżył Wam się na głowie, to koniecznie przeczytajcie co i w jakich sytuacjach zmieniono w trailerach i filmach, by uniknąć afery.
"Mutantastyczni" Wawrzyńca Podrzuckiego to tekst dla mnie. Nic mnie tak nie odpręża, jak film o X-Menach, których wielbię już od małego. Kto nie marzył o jakiejś ciekawej mocy? Ja robię to do tej pory! Artykuł skupił się na pokazaniu nam możliwych realnych zmian, które może kiedyś uda się osiągnąć naukowcom (chociaż ja o wiele bardziej wolę te kompletnie nierealne...).
"Więcej Pottera w Pottermore" pchnęło mnie do ponownego odwiedzenia Privet Drive. Przy pierwszej wizycie straciłam ochotę na to "więcej" i zamknęłam stronę. Tymczasem dowiedziałam się, że każdego użytkownika przydzielają do domu, wybierają mu różdżkę - i to wszystko z odpowiednimi wskazówkami J.K.Rowling! A ja od siódmego roku życia zastanawiałam się, gdzie też przydzieliłaby mnie tiara!
Jeśli jesteście fanami mashup novels, to koniecznie zajrzyjcie do "Klasyka grozą podszyta" - w tym ciekawym artykule Przemysław Pieniążek podaje nam na tacy naprawdę wiele tytułów, z którymi warto się zapoznać.

Opowiadania
Przechodzimy do nadzienia, czyli opowiadań. Mieliście kiedyś tak, że po przeczytaniu krótkiego tekstu głęboko żałowaliście, że nie jest on częścią jakiejś większej opowieści? "Lisiczka" Małgorzaty Wieczorek powinna być książką i to przynajmniej 400-stronicową. Tyle jest teraz chłamu w księgarniach, a osoba, która naprawdę umie pisać, zamyka historię w opowiadaniu. Co jest z tym naszym polskim rynkiem? To samo przemyślenie dotyczy kolejnego opowiadania - "Mistrz" Tomasza Zawady. Jeśli czytaliście moją recenzję anime "Samurai 7", to wiecie, że mam kompletnego bzika na punkcie samurajów. Ale z pustego i Salomon nie naleje, jeśli ktoś jest kiepskim pisarzem, to i pomysł nie pomoże. A tu? Ja się domagam książki, długiej książki o samurajach!
W numerze znajdziemy także: "Tajemną historię Nowej Huty" Olejniczaka, "Jipi i elektronicznego paranoika" Stephensona, "Mamo, jesteśmy Żenią, Twoim synem" Crosshilla, "Racice i szałas Abdela Dżamili" Ahmeda.
Od początku roku, gdy pisałam recenzje NF, często to opowiadania zagraniczne podobały mi się bardziej, niż te polskie. W końcu zdarzyło się całkiem odwrotnie - wszystkie inne teksty odeszły na bok, chyląc czoła tym pierwszym dwóm. Oryginalnym, dobrze napisanym, ciekawym, wciągającym jak cholera (przepraszam)! Polska fantastyka nabiera rumieńców i cieszę się, że NF cały czas daje szansę, chce jej się odkrywać nowych twórców. Dobra robota "Nowa Fantastyko", czytanie takich opowiadań to czysta przyjemność!

Pod koniec, jak zawsze, dostajemy zastrzyk recenzji wszelkiej maści i autoramentu - filmy, gra planszowa (!), komiksy, książki, tv.

OGROMNA PIĄTKA Z PLUSEM! I chyba większej zachęty nie potrzebujecie, prawda? :)

Mój egzemplarz otrzymałam od Wydawnictwa Prószyński i S-ka

Susan Crosby "Sekrety Los Angeles"

Nate, Sam i Arianna poznali się w wojsku i wtedy też postanowili założyć agencję detektywistyczną w Los Angeles. Książka, którą macie przed oczami, przedstawia ich historie miłosne.

Zaczynamy od Nate'a, który dostaje zlecenie udowodnienia mężczyźnie zdrady. W tym celu musi przez weekend udawać służbę w domu, do którego wyjeżdża mąż klientki i jego asystentka. Problem jest tylko jeden - Nate nie potrafi gotować. Trzeba więc zatrudnić jeszcze jedną osobę, kobietę, która będzie udawała jego żonę. Wybór pada na Lyndsey, sekretarkę biura. Ta bez wahania się zgadza, gdyż zawsze marzyła o pracy detektywa oraz o zainteresowaniu ze strony Nate'a. Czy ich kamuflaż się powiedzie? Czy znajdą dowody obciążające mężczyznę? I, w końcu, czy Lyndsey dostanie to, czego chce?

Następną opowieścią jest historia Sama. Wraca on do miasta na kolejny bal z okazji jubileuszu matury, by po dobrych kilku latach spotkać swoją dawną miłość - Danę. Nie oczekuje od niej wiele, chce po prostu na nią popatrzeć. Serce Dany bije mocniej, gdy widzi go w tłumie, chce nawet ponownie się z nim spotkać. Dzieli ich jednak dość mroczna i bolesna przeszłość, wiele niedopowiedzianych słów. Poza tym Dana, pani senator, zaczyna dostawać listy z pogróżkami. Czy oboje dogadają się na tyle, żeby odkryć od kogo one pochodzą? Czy wytłumaczą sobie dawne żale?

Dzieje Arianny to historia zamykająca. Kobieta chce za wszelką cenę wyjaśnić zabójstwo swojego ojca, które miało miejsce wiele lat temu. Niestety, wszystkie dokumenty o popełnionym przestępstwie są ściśle tajne i nie ma do nich dostępu. Chyba, że poprosi o pomoc starego znajomego - Joego, który pracuje w policji i którego ojciec prowadził sprawę tego właśnie zabójstwa. Informacje, które wspólnie odkryją mogą być naprawdę szokujące...

Yrsa Sigurðardóttir "Pamiętam Cię"

Opis na tyle okładki i obietnica, że będę się bać, przyciągnęły mnie do tej książki jak magnes. Horrory to dla mnie dość dziewicze rejony literatury, gdyż do tej pory poznałam się tylko na pisarstwie Kinga. Czemu by więc nie spróbować czegoś nowego? Szczególnie, że o Yrsie słyszałam już wcześniej, a skandynawskich kryminałów TAKŻE jeszcze nie czytałam.  

"Pamiętam Cię" to dwie równoległe historie, które w pewnym momencie splatają się w całość. Na początku zostajemy świadkami przyjazdu trójki przyjaciół na północ Islandii, do całkowicie opuszczonej osady. Chcą oni odnowić niedawno kupioną ruderę i zrobić z niej pensjonat, który Gardarowi i Karin może zapewnić wyjście z długów. Lif natomiast dołącza do tej dwójki dlatego, że to właśnie jej zmarły mąż, Einar, nabył tę posiadłość. Przyjaciele już od momentu zejścia na ląd czują się nieswojo, a odnalezienie właściwego domu i pozostawanie w nim na noc potęguje tylko to uczucie. W osadzie jest ciemno, zimno, nieswojo... W dodatku żadne z nich nie jest przekonane, że jest ona rzeczywiście opuszczona - skrzypiąca podłoga i poprzestawiane lub przyniesione z zewnątrz przedmioty na parterze posiadłości świadczą o tym, że jakiś mieszkaniec robi sobie z nich żarty. Dziwne tylko jest to, że do tej pory pozostaje niezauważony i nienaturalnie szybki...

W tym samym czasie, po drugiej stronie wyspy, ktoś zupełnie zdemolował przedszkole i powypisywał dziwne słowa na ścianach. Na miejsce zdarzenia wezwany zostaje Frejr, psycholog, który pracuje w pobliskim szpitalu. Przeprowadził się do miasteczka niedawno, kilka lat po zaginięciu swojego małego synka. Gdy po jakimś czasie wspomina o tym niecodziennym akcie wandalizmu jednemu ze swoich pacjentów, ten, niespodziewanie, przypomina sobie identyczne zajście kilka lat temu. Zajście, które również poprzedziło zaginięcie chłopca...

Tobias Wilk i Agnieszka Płaneta "Mogę schudnąć. Cała prawda o odchudzaniu" Schudłam i ja!

Na początek, z czystym sumieniem mogę Wam powiedzieć, że trafiłam na tę jedyną słuszną, bezpieczną i skuteczną dietę. Jest to najlepszy i najmądrzejszy poradnik, jaki czytałam i nie dam się już nabić w butelkę żadnym głupim dietom.

Powiedzcie mi szczerze - zależy Wam na schudnięciu za wszelką cenę, nie licząc się ze skutkami zdrowotnymi, czy byciu szczuplejszym, zdrowszym, bardziej energicznym? Jeśli to pierwsze, to nie sięgajcie po tę książkę, bo ona promuje ZDROWY tryb życia. 

A teraz przyznajcie mi się do czegoś jeszcze - głodówka, 1000 kcal, Kopenhaska, Dukana, Cambridge, Kwaśniewskiego, Montignaca, Atkinsa, Rozdzielna - które z tych diet stosowaliście? Okazały się skuteczne? 

"Mogę schudnąć. Cała prawda o odchudzaniu" nie tylko obali mity tych dziwnych i często niebezpiecznych dla zdrowia diet (przedstawiając Wam naukowo czemu one na Was nie działają albo wręcz przeciwnie - czemu niektórzy na nich chudną), ale wszczepi w Was bakcyla zdrowego żywienia. 

Melissa de la Cruz "Zapach spalonych kwiatów"

„Zapach spalonych kwiatów” to kolejna książka, którą kupiłam za 1/3 ceny w księgarni w Augustowie. Zrażona kiepskim „Pożeraczem snów” zaczęłam się zastanawiać, czy jest sens w ogóle tę książkę czytać, bo pewnie znów przyniesie mi niemałe rozczarowanie. I przyniosła. Ale dość pozytywne!

North Hampton jest „miasteczkiem na końcu świata”. Niewiele osób o nim słyszało, jeszcze mniej wie, gdzie może je znaleźć. To właśnie w nim spotykamy się z na pozór zwykłymi kobietami: matką – Joanną i jej dwoma córkami – Freyą i Ingrid. Wydaje się, że dotykają je tylko i wyłącznie kłopoty zwykłych śmiertelników – Joanna ubolewa nad swoją przemijającą urodą, Freya czuje pociąg do brata narzeczonego, a Ingrid robi wszystko, by utrzymać miejską bibliotekę. Tak naprawdę te trzy niezależne i dzielne kobiety borykają się z o wiele większym problemem – są czarownicami, ale nie mogą używać swojej magii…

Nora Roberts "Lilah i Suzanna"

Znacie to uczucie, gdy zamykacie pierwszą część książki i macie palącą potrzebę sięgnięcia po drugą? Ja tak i dlatego bardzo się cieszę, że miałam ją pod ręką i mogłam zacząć lekturę od zaraz!

Lilah, marzycielka, która nigdy nie odmówi sobie flirtu z miłym mężczyzną ratuje z oceanu rannego mężczyznę. Instynktownie rzuca się w fale i cumuje go do brzegu, a potem znów bez chwili zastanowienia przywozi go do domu i zaczyna się nim opiekować. Max, bo tak nazywa się tajemniczy przybysz, w podzięce za uratowanie życia pomaga Lilah w poszukiwaniu zaginionych szmaragdów. Czy uda im się je znaleźć? A może, po drodze, znajdą coś jeszcze, coś o wiele piękniejszego?

Suzanna, skrzywdzona i zamknięta w sobie, poprzysięga sobie, że nigdy nie zwiąże się z żadnym mężczyzną. Liże swoje rany i zajmuje się wychowywaniem dzieci, gdy siostry składają jej propozycję nie do odrzucenia - musi porozmawiać z Holtem Bradfordem, mężczyzną, w którym była kiedyś zakochana i którego omal nie potrąciła samochodem. Jak to mówią "Kto się czubi, ten się lubi", ale Suzanna boi się kolejnego ciosu.

Bettina Belitz "Pożeracz snów"

Będąc na wyjeździe trafiłam na świetną promocję w księgarni. Wybrane tytuły po 9,90. Wśród nich znalazł się "Pożeracz snów". Pamiętając same pozytywne recenzje, z ogromną ochotą zakupiłam swój własny egzemplarz. Jednak już w połowie lektury zaczęłam kwestionować swoją dobrą pamięć, a po przyjeździe do domu sprawdziłam, czy te oceny rzeczywiście były wysokie, czy to moja pamięć robi się bardzo płytka. I okazało się, że były. NAPRAWDĘ były wysokie! (W tym miejscu proszę wyobrazić sobie mnie - zdjęcie mojej twarzy w zakładce "autorka" - z wielce zaszokowaną miną). 

Zacznijmy od początku. Poznajcie Ellie, która przeprowadza się z większego miasta na wieś. Dziewczyna jest wrażliwa i samotna (i rozpieszczona i nudna jak flaki z olejem... Oj, już dobrze, o tym będzie później!) i nie może odnaleźć się w nowym środowisku. Dręczą ją dziwne sny i śledzi czarny samochód. Wkrótce po tym spotyka nieziemsko przystojnego (jeśli ktoś lubi bezwłosych... nie mam tu na myśli włosów na głowie, oczywiście) Colina Blackburna, który ratuje ją w czasie burzy. Facet jest trochę dziwny, strasznie tajemniczy i jakiś taki za nadto spięty. W głowie nieodmiennie powstawał mi obraz Colina jako Roberta Pattinsona, który naumyślnie krzywił się jeszcze bardziej niż zwykle (Czyżbym straciła ton recenzenta i przybrała ten bardziej jędzowaty? Ups!) Fascynacja Ellie tym dziwnym chłopakiem może jej przynieść prawdziwe kłopoty, ale dziewczyna nie może przestać o nim myśleć... 

"Pożeracz snów" składa się w 80% z bezsensownych i niepotrzebnych opisów, w 15% z romansu z Colinem i w 5% z całkiem ciekawej fabuły dotyczącej demonów. Autorka miała chyba pomysł na 100-stronicową książkę, ale było jej głupio taką podesłać do wydawnictwa, więc dopisała jeszcze 400 stron z nadzieją, że będzie fajnie. Nie, nie jest fajnie. Jest NUDNO. Poprawia się tylko wtedy, gdy Ellie dowiaduje się o tajemnicy ojca lub sprzeciwia się jego zdaniu. Nawet momenty romantyczne są w tej książce tak melancholijne i przydługie, że czytając "Pożeracza" wieczorami zasypiałam po dwóch stronach. 

Chciałam przemilczeć samą bohaterkę, ale nie mogę. Jest irytująca i głupia jak but, do tego, podobnie jak Colin i jej ojciec, strzeże swojej własnej wielkiej tajemnicy. Kimże może być?! Wampirem?! Nie. BEKSĄ (Beksą, która dostaje kieszonkowe w wysokości 200 euro - tak poza tematem, to ile osób dostaje tyle pieniędzy? Ręka w górę! - Dajcie mi tyle, to ja mogę być nawet histeryczką!). No tak, to takie typowe dla dziewcząt w książkach paranormalnych! Autorki chyba nie lubią odważnych i ironicznych dziewoj, bo bardzo rzadko mam okazję o nich czytać. Zamiast tego dostaję mały spodeczek, na którym siedzi irytująca, drobniutka, słodziutka dziewczyneczka, która ma ze sobą problemy i często płacze. Oczywiście, żeby nie być wyklętą przez wyższe sfery w starej szkole, zaprzyjaźnia się z dwoma jeszcze bardziej idiotycznymi koleżankami, którym tylko kosmetyki w głowie. Światełko w tunelu pojawia się wtedy, gdy Ellie sama stwierdza, że jej przyjaciółki są głupsze niż ona. Trochę poniewczasie. 

Autorka nie popisuje się kunsztem literackim, ani wiedzą: Weźmy taką Ellie biorącą penicylinę podczas ospy. Łyka ją, chociaż nie cierpi na żadne powikłania. Panno Belitz, Wikipedia jest darmowa, można na nią wejść i poczytać co nieco o chorobie, naprawdę! Mogę nawet poinstruować! Kolejne ciekawe zjawisko: Ellie wskazująca na stan spożycia po dwóch łykach piwa. Okay, ludzie różnie reagują na alkohol, ale czy samo zachowanie głównej bohaterki nie jest już wystarczająco żałosne? Poza tym chyba z jakichś powodów takie napoje sprzedaje się osobom pełnoletnim? Kolejna sprawa: Ellie przebija sobie gałęzią przestrzeń międzyżebrową, krew tryska i moczy jej T-shirt. Co robi? Idzie dalej, po połowie strony zapomina o ranie, w domu niczym jej nie opatruje. Samoleczące się głębokie skaleczenia? Też tak chcę! 
"Już nie mogłam sobie nawet wyobrazić, żebym kiedykolwiek spotkała mężczyznę, który byłby dla mnie tak pociągający jak Colin. Inni mężczyźni mieli włosy na ciele. Komu się to podoba?" 
Mnie? O gustach się nie dyskutuje, ale facet z gładkimi nogami?! Srsly?! 

Końcówka książki nie powala na kolana, tylko irytuje. IRYTUJE, WYWOŁUJE ŚLEPOTĘ, WYMIOTY I  MYŚLI SAMOBÓJCZE (Problem numer jeden: skrócić sobie cierpienie, czy pokazać się na oczy raz jeszcze tym ludziom, którzy mnie widzieli czytającą tę chałę...). Szczerze mówiąc, to każda strona tej książki jest głęboko denerwująca i infantylna, dialogi czasem wioną patosem na kilometr, a wszystkie postaci zlewają się w pseudoemocjonalną papkę, od której podczas ostatnich 100 stron lektury rozbolała mnie głowa i wszystkie zęby. Gdy dobrnęłam do ostatniej kartki, dziękowałam swojemu samozaparciu, że NAPRAWDĘ wytrwałam. 

Dwója i cieszę się, że książka już zeszła z mojego pola widzenia do kogoś innego, kto być może ją pokocha. 

Nora Roberts "Catherine i Amanda"

Dowożąc mi na wakacje tomiki do recenzji, moja rodzicielka spojrzała surowym wzrokiem na tytuł tej książki i z odpowiednim dla siebie wyrazem dezaprobaty mruknęła, że brzmi on, nie przymierzając, jak tytuł filmu pornograficznego. Trochę mnie ta uwaga zaszokowała, ale zaczęłam się zastanawiać, czy „Catherine i Amanda” nie będzie nudnym i przewidywalnym erotykiem (nie, żebym erotyków nie lubiła, broń Boże!)… Moje obawy zniknęły już pod koniec drugiej strony, a książkę połknęłam w kilka godzin na pomoście.

Catherine Calhoun, a może raczej C.C to diabeł wcielony. Uparta, energiczna i dość odważna dziewczyna, która pracuje jako mechanik samochodowy, najgłośniej wyraża swój protest przeciw sprzedaży rodzinnej posiadłości. Nic to, że topią się w niej pieniądze wszystkich czterech sióstr i ich ciotki – rodzinny dom jest ostoją i gwarancją bezpieczeństwa, więc trzeba zrobić wszystko, by go zatrzymać! Szczególnie, że wkrótce potem okazuje się, że prababcia Calhoun miała mroczną tajemnicę, a gdzieś w Towers ukryte są prawdziwe szmaragdy. Nic dziwnego, że wściekła C.C prawie zjada żywcem magnata hotelowego, Trenta St. Jamesa, gdy ten przyjeżdża do jej domu z godziwą propozycją kupna posiadłości i zamienienia jej w kolejny hotel z wielkiej sieci. Jak to mówią – kto się czubi, ten się lubi, więc nie trudno się domyślić, że Trent oprócz nienagannych manier posiada także trudny do zignorowania magnetyzm…

Amanda to osoba pracowita, roztropna i zorganizowana. Spełnia się zawodowo pracując w hotelu (gdyby tylko nie ten marudzący szef…) i nigdy, przenigdy nie zawodzi zaufania. Jej wewnętrzny porządek i dystans do wszystkiego psuje pewien potężny rudzielec płci męskiej, który pewnego dnia wpada na nią, gdy ta taszczy ze sobą zakupy. Czy będąc w wirze odnawiania rodzinnej posiadłości, niwelowania problemów finansowych i poszukiwania rodzinnych szmaragdów Amanda znajdzie chwilę, by się zakochać?

Alexandar Tesic "Zakon Smoka"


O czym i dla kogo?
Zakon Smoka, zakon najodważniejszych i najwaleczniejszych rycerzy staje w obliczu przepowiedni, która ma zmienić świat. Głosi ona, że jeden z ich członków stanie się wybrańcem, który raz na zawsze zwalczy mroczne siły Hadesu. Od tej pory trzeba będzie go ochraniać ze wszystkich sił i pomóc mu w odnalezieniu się w nowej, bardzo odpowiedzialnej roli. 
Jeśli szukacie fantastyki dla trochę starszych i poważniejszych czytelników, opowieści okraszonej serbską mitologią, to „Zakon Smoka” jest pozycją jak najbardziej dla was.

Fabuła
Fabuła „Zakonu Smoka” zachwyca ilością szczegółów i bogactwem mitologicznego świata. Jest zarówno wciągająca, jak i nużąca. Spytacie, jak to możliwe – z jednej strony ukazuje się nam wolno rozwijająca się akcja (chociażby to, że bohaterowie robią sobie często przystanki na drodze do celu), a z drugiej strony Alexandar Tesic nie stroni od opisów walki i niesamowitych potworów, okraszając opowieść szczyptą thrillera.