Ilona Felicjańska w rozmowie z Anetą Pondo "Cała prawda o..."

Nigdy, przenigdy nie myślałam o byciu modelką. Może dlatego, że od małego drogę do kariery zawsze zamykała mi nadwaga, a potem po prostu za dużo kilogramów tu i ówdzie? Wybory miss mnie drażniły i drażnią do dziś - co jest w tym takiego ekscytującego? I jak wybrać tę najładniejszą spośród wszystkich, jak dla mnie, jednakowych? Niemniej jednak, gdy dostałam propozycję zapoznania się z "Cała prawda o...", nie wahałam się - Ilonę Felicjańską widziałam po raz pierwszy w programie u Łukasza ("20m2 Łukasza") i wydała mi się odważną, choć nadal lekko zagubioną osobą. Program na YT słynie z tego, że autor rozmawia ze sławnymi osobami jak równy z równym, przez co można poznać je od innej strony - tej najbardziej podstawowej, ludzkiej. Wiadomo jednak, że Łukasz ma określony czas na przeprowadzenie wywiadu, a wiele historii zostaje nieopowiedzianych. Mnie aż tak bardzo życie osobiste innych ludzi nie interesuje - nie wchodzę na kozaczki, pudelki, czy inne pieprzyki i nie rozpamiętuję gal, na których poszczególnym gwiazdom widać było majtki. Dostałam jednak propozycję właściwie nie do odrzucenia - poczytać o tym, jak pani Ilona odbiera świat showbiznesu. My, Polacy, mamy taką okropną przypadłość - łatwo oceniamy to, czego kompletnie nie znamy. A może pozwolilibyśmy mówić tym, którzy mają prawdziwe doświadczenia?

Trish Wylie "Kto się śmieje ostatni"

Problem z romansami polega na tym, że jest ich na rynku naprawdę mnóstwo. Trzeba więc napisać historię, która będzie się chociaż trochę wyróżniać. Ale trzeba uważać na to, by przy jej tworzeniu za bardzo nie przekombinować...

Każdy dzień Mirandy Kravitz jest zaplanowany w najdrobniejszych szczegółach, łącznie z tym, co zje na śniadanie. Ludzie przy niej skaczą, są niezwykle mili i uczynni, a dziewczyna mimo wszystko czuje się niezwykle samotna. Bo jak tu komukolwiek zaufać i mieć pewność o jego szczerych intencjach, jak się jest córką burmistrza Nowego Jorku? Wyjazdy, spotkania i uśmiechanie na zawołanie może być bardzo męczące. Dodajmy do tego nowego osobistego ochroniarza, Tylera, który powziął sobie za punkt honoru nie opuszczać swojej podopiecznej na krok - w tym momencie Miranda mówi "dość" i robi wszystko, by zdenerwować i zniechęcić swojego nowego goryla. Szkoda tylko, że z każdym dniem wydaje jej się coraz bardziej pociągający...

O ile mnie pamięć nie myli, to dawno temu oglądałam film, którego fabuła była bardzo podobna, tyle że przeznaczona dla młodszych odbiorców. Ja, na samą myśl o pikantniejszej "powtórce z rozrywki", aż przebierałam nogami, bo lubię historie o niepokornych, zadziornych dziewczynach.

Jessica Hart "Kronika ślubnych wypadków"

KISS to nowa seria Harlequin, która od razu wpadła mi w oko. Ma być zabawnie i zmysłowo - no wprost idealnie na wakacje! Ja co prawda siedzę jeszcze w środku sesji, ale nie mogłam się powstrzymać i z "Kroniką ślubnych wypadków" spędziłam wczorajszy wieczór. 

Pani inżynier Firth Williams planuje wszystko w najdrobniejszych szczegółach - dzięki temu ma dobrą pracę i w miarę poukładane życie. Jej wewnętrzny spokój burzy katastrofa - jej młodsza przyrodnia siostra Saffron, celebrytka pełną gębą, prosi ją o zastąpienie honorowej druhny i wyprawienie wieczoru panieńskiego. Na domiar złego, zarządca posiadłości Whellerby, niezwykle pociągający George, zachowuje się kompletnie nieprzewidywalnie - i jak tu cokolwiek zaplanować?! 

"W końcu coś o paniach inżynier!" - wykrzyknęłam, czytając opis z tyłu książki. No bo jak to tak - są romanse z prawniczkami, właścicielkami sklepów, nawet policjantkami! A co z dziewczynami po Politechnikach? Firth ma rzeczywiście wykształcenie z przedmiotów ścisłych, ale jest przy tym potraktowana dość stereotypowo - nie dość, że para się męską robotą, to jeszcze musi być dość sztywna i bardzo umiarkowanie kobieca. Jednak jej mocny charakter, ambitne dążenie do wytyczonych celów, potrzeba samodzielności i niezależności to coś, co bardzo cenię w kobietach.

Jacek Piekara "Szubienicznik"

W końcu, w przerwie między nauką do kolokwiów, udało mi się dokończyć książkę. Trzymałam ją naprawdę długo i aż wstyd się przyznawać ile czasu ją czytałam, rozpraszana przez cały czas innymi ważnymi sprawami (koniec semestru na uczelni nie rozpieszcza). Jacka Piekarę jak dotąd znałam tylko z "Alicji" i byłam ciekawa, czy po lekturze "Szubienicznika" też nie będę wiedziała, co mam zawrzeć w  recenzji. Czy lektura okazała się interesująca? 

Rzeczpospolita, koniec XVII wieku. Na dwór stolnika Hieronima Ligęzy zjeżdżają się kolejni goście, którzy twierdząc, że dostali osobiste zaproszenie (co potwierdzają listem z podpisem i pieczęcią) domagają się obiecanej pomocy w związku z rozwiązaniem ich osobistych problemów. Ligęza załamuje ręce, bo żadnego z przybyłych nie zna, ale oczywiście gościnność nakazuje przyjąć każdego, kto pod dom zajedzie. Jednocześnie Hieronim wzywa swojego drogiego przyjaciela, Jacka Zarembę, by ten pomógł mu rozwiązać zagadkę - kto i w jakim celu sprosił do stolnika tych zupełnie mu obcych mężczyzn?

Relacja: Impact Festival 2013, dzień drugi 5.06.2013 (IAMX, Paramore i Thirty Seconds to Mars)

Następny dzień był już mniej łaskawy - od rana się chmurzyło i było też zimniej, więc tym razem na festiwal zabrałam wór ubrań, bo jestem strasznym zmarzluchem.

Dnia drugiego naszymi faworytami byli IAMX i w jakimś tam mniejszym stopniu Thirty Seconds to Mars, więc nie spieszyłyśmy się zbytnio z wyjazdem z hostelu (poza tym bardzo bolały nas mięśnie po szampańskiej zabawie na Ghost i R+). Gdy zdążałyśmy do wejścia, na scenie grali Negamaro. Gdy znalazłyśmy sobie miejsce przy ławkach pod parasolami z napisem "Carlsberg" uderzyła nas skandalicznie mała ilość osób obecnych na festiwalu. O ile pierwszego dnia lotnisko no... prawie pękało w szwach, o tyle dnia drugiego była względna cisza i spokój, brak kolejek do Toi Toiów, co się stało? Czyżby aż tak słaby lineup i nietrafiony termin festiwalu? Bardzo możliwe.

Relacja: Impact Festival 2013, dzień pierwszy 4.06.2013 (Rammstein i Ghost)

Dopiero dzisiaj odzyskałam głos i czucie we wszystkich częściach ciała, więc postanowiłam to wykorzystać i podzielić się moimi przemyśleniami po II edycji Impact Festival. Czy było warto wydać prawie 300 złotych na karnet i jechać mimo zapowiadanej ulewy i średniej temperatury?



DOJAZD
Mój tyłek został dowieziony bez żadnych problemów z Łodzi Kaliskiej do Warszawy Centralnej (chociaż dalej narzekam, że mogliby trochę szybciej ten pospieszny puścić...), a strona jakdojade.pl poinformowała mnie pięknie, jak mam dotrzeć do hostelu. Stamtąd, bez zbędnego pośpiechu, wyruszyłyśmy z przyjaciółką na Lotnisko Bemowo (i to tramwajem bezpośrednim, oddalonym od hostelu o kilka metrów - miodzio!). Po wysiadce nie trudno było się zorientować, gdzie dalej podążać, gdyż tłum "czarnych" szturmował w jedynym słusznym kierunku. Tego dnia na Impact było naprawdę ciemno i to nie za sprawą pogody - po prostu wszyscy (no, prawie) jak jeden mąż byli ubrani głównie na czarno - muzyka zobowiązuje ;) To był piękny widok!