Gena Showalter "Mroczny szept"

"Mroczny szept" to jedna z tych książek o których nie można jednoznacznie się wypowiedzieć. Gdyby ktoś mnie zapytał, czy podobała mi się lektura, z pełnym przekonaniem odpowiedziałabym: "A pod jakim względem?".

Witaj w świecie bogów, demonów i fantastycznych stworzeń. Pomiędzy ludźmi, a tymi istotami toczy się nieustająca walka. A to wszystko zaczęło się, gdy nieśmiertelni wojownicy, strażnicy bogów Olimpu, zabili Pandorę - właścicielkę puszki z całym złem tego świata. Zostali potępieni i zaatakowani demonem. Każdy z nich nosi jednego, który niszczy go od środka. Sabin - Zwątpienie, Aeron - Gniew, Maddox - Furię, Gideon - Kłamstwo, a to tylko kilku spośród wielu towarzyszy niedoli. W tej części to Sabin jest głównym bohaterem. Jego demon niszczy wszystkich, których kiedykolwiek pokochał - ulegają oni jego podszeptom i nie potrafią sobie poradzić z niepewnością i zwątpieniem. Zaczynają szaleć, nawet odbierają sobie życie. Sabin poprzysięga sobie, że już nigdy nikogo nie pokocha. Dopóki nie ratuje z rąk Łowców pewnej truskawkowłosej harpii, która rozpala go do czerwoności. Nie może jej się oprzeć, choćby i bardzo chciał. Czy uda mu się z nią związać i nie doprowadzić do tragedii?

Rzuciłam się na tę książkę, jak wygłodniały lew na antylopę. Uwielbiam mitologię i fantastykę, a nieśmiertelni wojownicy opętani demonami brzmieli po prostu smakowicie. I tak w zasadzie jest. Każdy z owych mężczyzn (a także kobiet!) dźwiga swoje brzemię, którego nie jest w stanie się pozbyć. Amun milczy, a jego głowę rozsadzają liczne sekrety zmarłych, Parys za to codziennie musi przespać się z inna kobietą... Wojownicy nie wybrali sobie takiego losu, ale dzielnie stawiają mu czoła każdego dnia. I walczą dla sprawy, by nie pozwolić Łowcom krzywdzić ludzi. Nieśmiertelni są opętani demonami, a to nie oni stanowią zagrożenie dla ludzkości. Brzmi ciekawie? No właśnie!

Podążanie za bohaterami potrafi być naprawdę trudne, ponieważ Gena Showalter postanowiła do owej powieści wprowadzić naprawdę wiele ciekawych postaci. Niestety taki nadmiar potrafi być niewdzięczny - o kilku wojownikach jestem w stanie powiedzieć dosłownie dwa zdania - jaki demon go opętał i czy ma swoją drugą połowę. Na szczęście, z tego co mi wiadomo, pisarka każdą część powieści poświęciła innemu wojownikowi, więc mam szansę nadrobić to zaniedbanie przy okazji kolejnych tomów.

Romans w "Mrocznym szepcie" wysuwa się zdecydowanie na pierwszy plan przyćmiewając przy tym wszystko inne. I choć sama miłość Sabina i Gwen podoba mi się bardzo, to jednak co za dużo to nie zdrowo. Nie twierdzę jednak, że nie czytałam ich kolejnych potyczek słownych z wypiekami na twarzy, bo bym okrutnie skłamała. Lubię trudne związki, a Gwen jako jedyna potrafiła poskromić demona Zwątpienia. Ich miłość była burzliwa, gwałtowna, co również przejawiało się podczas ich intymnych zbliżeń, które były pełne pasji i pożądania. Cóż, podczas czytania te cieniutkie strony dosłownie płonęły od chemii, która wytworzyła się między nimi, a to bardzo rzadkie w książkach fantastycznych. Bohaterom zazwyczaj brakuje właśnie tej pasji, która wylewała się tu z każdego zdania.

Akcja w powieści została poprowadzona bardzo nierównomiernie. Głównie właśnie przez wątek Gwen i Sabina. Przez 3/4 tomiku wojownicy szykują się do ostatecznego starcia, a gdy do niego dochodzi - pani Showalter raczy nas zaledwie kilkoma stronami opisu. Całą książkę czekałam na demony w akcji, a nie dostałam tego prawie wcale.

Co również nie podobało mi się w tej historii to brak przemian wewnętrznych bohaterów. Charakter każdego z nich został przez Genę zaplanowany z góry - przez to wszystko nie otrzymał szansy na rozwój. Również Gwen, której Gena zabrała szansę na pełną przemianę w wartościową harpię poprzez wyjaśnienie przeszłości bohaterki w taki, a nie inny sposób. 

Nie mogę, choć bardzo bym chciała, pominąć wulgaryzmów i infantylizmu, które są obecne w tym tomie na każdym kroku. Showalter pisze tak infantylnym i wypranym ze smaczków literackich językiem, że aż trudno było mi w to uwierzyć. Mamy więc pełno "lasek", "sprite i pragnienie" (bogowie!), "narta", "narka" i wielu innych bardzo młodzieżowych i mało inteligentnych słów i zwrotów. I o ile takie niedopatrzenia byłabym (ostatecznie) w stanie przeboleć, o tyle nawiązań do seksu (dosłownie co dwie strony) już nie mogę. Nie jestem pruderyjną kobietą, sama z resztą uważam się za wyzwoloną z seksualnych uprzedzeń, ale zdania typu "Fiut stanął mu tak, że aż to go zabolało" niemiłosiernie mnie denerwują swoim wulgaryzmem. Seksualne podniecenie to nic zdrożnego, ale na Boga, Genno Showalter, ubierz je w bardziej literackie słowa! W końcu to powieść, która stoi na półkach księgarni, a nie opowiadanie umieszczone na stronie porno. Słownictwo to musi pasować przede wszystkim odbiorcom. Co więcej, sądzę, że nie jeden przeżył niemały szok, czytając coś takiego w bestsellerze New York Timesa.

Sam pomysł na książkę jednak jest świeży i oryginalny. Miło, dla odmiany, raz na jakiś czas przeczytać o czymś zupełnie innym niż dotychczas.

Wróćmy więc do pytania, które zadałam sama sobie na początku recenzji - czy książka mi się podobała?
I tak i nie. Miłość Gwen i Sabina naprawdę ujęła mnie za serce. Zakochali się w sobie ot tak, od pierwszego wejrzenia, co zazwyczaj mnie się nie podoba w lekturach, ale ta ilość chemii, która wytworzyła się między nimi dosięgła i mnie. Sama postać harpii też była nader ciekawa. Nie czytałam jeszcze powieści, w której jednym z bohaterów byłoby to mityczne stworzenie. Opis jej wyglądu, oraz wredny charakter mnie zachwyciły (kto by nie chciał mieć truskawkowych włosów i połyskującego ciała?). O pomyśle na książkę też już wspominałam - wojownicy opętani demonami - to jest to! Natomiast czego przeboleć w powieści nie mogłam - i tu znów się powtórzę - to nawałnica infantylnych stwierdzeń i wulgaryzmów. Gdyby Showalter się ich choć trochę pozbyła, tomik oceniłabym o jeden stopień wyżej.

"Mroczny szept" polecam wielbicielom fantastyki i ludziom, którym opisy seksu (niekiedy dość wulgarne) nie przeszkadzają. Myślę, że fani romansu też się absolutnie nie zawiodą.

Tym, którzy wolą ambitną lekturę i choć trochę kunsztu literackiego na stronicach, stanowczo odradzam. 

Ja zasiadam pośrodku i wystawiam trzy na szynach. I nie wykluczam, że zabiorę się za inne części, bo niektórzy wojownicy bardzo mnie zaintrygowali :)


Książkę do recenzji otrzymałam od wydawnictwa Harlequin, za co bardzo dziękuję!

15 komentarzy:

  1. Interesująca recenzja, choć nie zgadzam się z jednym punktem. Sama mam lekturę Lordów jeszcze przed sobą, więc mogę się mylić, ale przejrzałam pobieżnie swoje angielskie wydanie i nie uważam, żeby ocenianie stylu autorki po jakości polskiego tłumaczenia było słuszne. Showalter nie miała wpływu na to, jakie wyrazy zastosuje osoba odpowiedzialna za nasze tłumaczenie. Zwłaszcza, że poprzednie tomy były cenzurowane :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Skoro książka mało ambitna, to dam sobie z nią na razie spokój. Recenzja jednak jak zawsze ciekawa:))
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Barbaro - jeśli więc tłumacz (w końcu facet) sam sobie dobrał takie słownictwo, to zrobił Pani Showalter straszną krzywdę. Ja na jej miejscu byłabym BARDZO zła. I nawet nie wiedziałam o poprzednich tomach - to tylko mnie utwierdza w przekonaniu, że muszę po nie sięgnąć.

    OdpowiedzUsuń
  4. *tzn. o ich ocenzurowaniu, bo o tym, że są, to wiedziałam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. czytałam i nie podoała mi się ani trochę, nawet na trzy jak dla mnie by nie zasługiwała XD

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurcze, sporo osób bardzo negatywnie wypowiada się o tej książce. Ty także nie piejesz z zachwytu. No cóż raczej dam sobie z nią spokój, gdyż mało to jest naprawdę rewelacyjnych książek na naszym rynku?

    OdpowiedzUsuń
  7. Nyx - jednak p. Showalter nie zna polskiego, więc nawet nie ma jak się dowiedzieć. A jeśli piszesz, że książka była tłumaczona przez mężczyznę, to nie ma się co dziwić, że w nadmiarze występuje tu takie słownictwo.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jakoś nigdy mnie nie ciągnęło do tej książki, nie do końca moje klimaty, a twoja neutralna ocena utwierdza mnie w przekonaniu, że nie warto tracić czasu, którego już i tak jest jak na lekarstwo ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Hm, miałam chęć na tę książkę, ale z tego co widzę raczej nie przypadnie mi ona do gustu. Dobrze, że trafiłam na tę recenzję : )

    OdpowiedzUsuń
  10. Barbaro - no nie zna, oczywiście. Ale pewnie ma jako taki wgląd w sytuację w innych krajach - jak oceniają jej książki etc. Poza tym, nie o to tutaj chodzi. Po prostu, jeśli oryginał nie był pełen wulgaryzmów, tłumacz zawalił sprawę. I moim zdaniem powinien dostać reprymendę.

    OdpowiedzUsuń
  11. No, szukała tego nie będę, ale może jak się kiedyś potknę w bibliotece, to przygarnę.;) Chociażby dlatego, żeby popastwić się nad kiepskim tłumaczeniem. Co prawda oryginału w ręku nie miałam, ale przychylam się do opinii Barbary, że to wina tłumacza - kobiety piszące wulgarnie o seksie (zwłaszcza, jeśli chodzi o romans, a nie o eksperymentalną powieść współczesną) można chyba na palcach jednej ręki policzyć. Nieudolność w tych sprawach zdarza się często, ale wulgarność to raczej wyjątek.

    OdpowiedzUsuń
  12. Raczej odpuszczę sobie tę książkę, bo czuję, że zupełnie nie przypadłaby mi do gustu. ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. mimo, że sama historia faktycznie wygląda na dość ciekawą, to książkę jednak nie sięgnę - za dużo w niej typowego romansu.

    OdpowiedzUsuń
  14. Właśnie to mnie denerwuje, że tłumaczeniem można spartaczyć dobrą książkę. Szkoda, że nie znam na tyle angielskiego, żeby czytać bez przekładu, no ale w końcu to robota tłumaczy, że odpowiednio przełożyć powieść!

    OdpowiedzUsuń
  15. ciekawa recenzja:) jeśli lubisz przeglądać modowe blogi zapraszam do mnie:) zachęcam do obserwacji;**

    OdpowiedzUsuń