Macie czasem tak, że nie wiecie, jakim cudem tak szybko skończyła Wam się książka? Ja po przeczytaniu ostatniego zdania uniosłam wzrok znad tomu i z przerażeniem pomyślałam "Co ja, zjadłam te kartki, czy jak? To już koniec?!". No słowo daję - dopiero co zostałam (ledwo) wprowadzona w historię, a tu nagle - bach - i koniec pierwszej części. Jak tu żyć panie premierze bez kolejnego tomu pod ręką, no jak?
Problem z młodzieżowymi książkami jest taki, że większość młodych ludzi myśli, że to nie dla nich, że są za starzy. "Młodzieżówka" brzmi słabo - jak taki ochłap, coś, co jest za mało ambitne dla starszych, za dorosłe dla dzieci, a i dla młodzieży bezsensowne, bo przecież czytanie takich pozycji jest "lamerskie" (czyt. obciachowe). Ja też miałam ten problem - napaliłam się na "Time Riders" jak szczerbaty na suchary, a kiedy ich dostałam w swoje ręce, to zaczęłam się bać. Miałam czego?
Wyobraź sobie, że lecisz samolotem i wiesz, że za chwilę ktoś zdetonuje w nim bombę. Płyniesz Titanicem, po katastrofie zostajesz uwięziony na którymś z pięter i zaraz utoniesz. Albo nie masz drogi wyjścia z płonącego domu. Nie chcesz umierać, prawda? Jak na zawołanie - koło Ciebie pojawia się starszy mężczyzna, który daje Ci wybór - umierasz albo żyjesz dalej. Wystarczy, że złapiesz go za rękę. Co wybierzesz?
Przed takim wyborem stanęła trójka nastolatków - Maddy (lat 19, katastrofa samolotu, rok 2010), Liam (lat 16, katastrofa Titanica, rok 1912) i Sal (lat 13, pożar domu, rok 2026). Nie był on jednak łatwy - wiedzieli, że gdy wybiorą życie, nie będą tak zupełnie wolnymi ludźmi - od tej chwili staną się pracownikami ściśle tajnej agencji Time Riders, która wykrywa przesunięcia w historii i zapobiega jej zmianie przez osoby nieuprawnione.
I w tym momencie (czyli właściwie na początku) zaczynają się schody. Liam, Maddy i Sal po uratowaniu się przed śmiercią i znalezieniu w roku 2001 w siedzibie agencji, przystosowują się do nowego życia w czasie nadspodziewanie szybkim. Nikt o nic nie pyta (a przynajmniej czytelnik nie dostaje wystarczających odpowiedzi) - a jak to się robi, a dlaczego tak, a po co to wszystko, a jak to się zaczęło, a dlaczego my, a czy jesteśmy tylko my? Plus, bohaterowie jakby zupełnie zapominają o swoim poprzednim życiu - nie tęsknią za bliskimi, nie próbują odnaleźć siebie z przeszłości gdzieś na ulicy (tutaj główne pretensje do Maddy). Szczerze mówiąc, gdyby nie rzeczywiście działający wehikuł czasu, ja na miejscu tych dzieciaków pomyślałabym, że starszy mężczyzna - Foster - jest mitomanem. W końcu nikogo więcej z tej agencji nie spotkali, co jest dość... dziwne?
Oprócz tego Maddy, Sal i Liam w tej swojej całej papierowości charakterów, nie wykazali się nawet podczas przeszkolenia operacyjnego, bo... prawie go nie było - odbębnili jakieś tam krótkie pitu-pitu i zaczęli pierwszą misję. Plus, co bardzo mnie się nie podobało, nikt z nich nie dostał przykazania, by nauczyć się historii - Foster zbył tę konieczność argumentem, że wystarczą im marne podstawy i nagłówki z gazet. Kiepski to przykład dla naszej współczesnej młodzieży...
No dobrze, ale przejdźmy teraz do dobrych stron. Podobało mi się umiejscowienie misji w czasach II WŚ, bo da się w trakcie czytania tej książki przyswoić chociaż kawałek elementarnej wiedzy. Wizja świata po wojnie nuklearnej i gdybanie "co by było, gdyby Hitler wygrał wojnę" wyszły Scarrow'owi pierwszorzędnie (mógłby się zastanowić nad jakąś serią dla starszych czytelników, ja bym nie pogardziła). Co również było świeże, oryginalne i zdecydowanie wyszło opowieści na plus, to dodanie do zespołu jednostki operacyjnej, Boba, pół-człowieka, pół-robota, który na przestrzeni 400 stron przeszedł chyba największą przemianę duchowo-emocjonalną (co w sumie jest trochę dziwne, bo po nim najmniej byśmy się tego spodziewali). Sam pomysł na fabułę jest bardzo ciekawy, a książkę czyta się w tempie BŁYSKAWICZNYM. Tutaj jednak znów przejdę do negatywów - akcja płynie za szybko, posiada za wiele fillerów i za mało konkretów i człowiek po lekturze właściwie nie wie, co ma oceniać, bo dostał za mało informacji. Potrzebny jest drugi tom, natychmiast.
"Time Riders" spodoba się zarówno nastolatkom (ale moim skromnym zdaniem od 13 roku życia wzwyż), jak i tej starszej młodzieży (ja mam 21 lat i mnie się nawet podobało!). Autor nie szczędzi opisów walki, jednak nie są one zbyt krwawe i okrutne. Książka ma potencjał, czytało się ją dobrze i bez zgrzytów, ale trochę w niej brakuje. Dlatego tak duże nadzieje pokładam w kolejnym tomie, bo jestem ciekawa, czy to wina tego, że autor się na razie rozkręca, czy tego, że jest kiepskim pisarzem (przynajmniej książek młodzieżowych, bo podczas lektury dało się wyczuć taką delikatną tęsknotę do "czegoś więcej").
Ocena: 3
Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Zielona Sowa.
Może kiedyś się skuszę, lecz na razie nie mam czasu na nią.
OdpowiedzUsuńKsiążkę mam na półce, więc na pewno w końcu po nią sięgnę. Jednak na razie jakoś nie czuję weny na taką lekko niedopracowaną historię :P
OdpowiedzUsuńFabuła wydaje mi się bardzo ciekawa, jednak mimo wszystko jakoś nieszczególnie ciągnie mnie do zapoznania się z tą książką :)
OdpowiedzUsuń