Noc muzeów 14-15 maja 2011 w Łodzi.

Bardzo lubię ten czas w roku. Ulice tętnią życiem, nawet gdy jest już dawno po wiadomościach i "superkinie". Starodawne, rubinowe tramwaje z konduktorami w tradycyjnych uniformach suną leniwie po szynach. Wszędzie pełno kolorowych, pstrokatych (ale przez to mających swój urok!) jarmarków i radosnych śmiechów dzieci. Od czerwonych cegieł w Manufakturze odbija się echo koncertów, a miasto serwuje nam bezpłatne wystawy, warsztaty i inne atrakcje. O dwunastej zaś następuje długi pokaz fajerwerków. Jest ciepło, przyjemnie, bezpiecznie... szkoda, że każda noc nie może posiadać takiej magii.

Na Placu Wolności pojawiłam się już o 17:30, by wyruszyć z kolegą na długie zwiedzanie. Niestety, choć było jeszcze pół godziny do otwarcia, Muzeum kanału "Dętka" było szturmowane przez jakieś... 6 grup harcerzy w różnym wieku. A szkoda, bo nigdy jeszcze nie mieliśmy okazji, by się tam pojawić. "Nic to" pomyśleliśmy i postanowiliśmy zafundować sobie spacer po chlubie naszego miasta, która jest coraz bardziej zapomniana - ulicy Piotrkowskiej. Zewsząd unosił się zapach chłopskiego jadła, kukurydzy, waty cukrowej, chmielu, kawy i lodów śmietankowych. Ludzie siedzieli w ogródkach, popijając herbatę, spacerowali tak jak my, lub też zatrzymywali się, by obejrzeć koncerty indian. Miło jest znów spotkać Piotrkowską w takim stanie - udekorowaną i zaludnioną.

Ponieważ pogoda nam sprzyjała, zdecydowaliśmy się iść pieszo do Muzeum Kinematografii, mojego osobistego faworyta. Z rozrzewnieniem oglądałam przez szybkę kota Filemona i pingwinka Pik Poka, patrzyłam jak rysownicy tworzyli Reksia i wzdychałam nad plakatami starych polskich filmów, wydanymi za granicą (które są notabene lepsze od tych, serwowanych nam w dzisiejszych czasach). Muzeum zachwyca nie tylko samymi wystawami, ale także wystrojem - drewniane schody i wyremontowane wnętrza zachęcają do dalszej penetracji pomieszczeń.

Ponieważ tak dobrze nam się spacerowało, a słońce nadal grzało, znów spacerkiem wybraliśmy się z Krzysiem do Parafii Ewangelicko-Ausgsburskiej, w której odbywały się co godzinę organowe recitale. Wnętrze kościoła mnie oczarowało (bo wstyd przyznać, nigdy w środku nie byłam) - było pięknie wykończone. Witraże zachwycały paletą kolorów, ściany natomiast były przygaszone i matowe. Ze sklepienia zwisał masywny, złoty żyrandol. Dowiedziałam się, że nasza budowla może się poszczycić drugim co do wielkości w Europie witrażem oraz największymi organami w Polsce, składającymi się (mam nadzieję, że nie skłamię) z pięciu tysięcy piszczałek. Szkoda, że prawie nikt o tym nie wie...

Po udanym koncercie (ach, te cudownie niskie dźwięki...) mieliśmy okazję przejechać się słynnym, starym, rubinowym tramwajem z prawdziwymi, uśmiechniętymi konduktorami. Odwiedziliśmy Galerię Łódzką, by zregenerować swoje siły w Coffee Heaven i udaliśmy się znów wzdłuż Piotrkowskiej do Placu Wolności i Muzeum Farmacji. Ścisk był tak ogromny, że nie miałam okazji na niczym się skupić, choć nie twierdzę, że starodawna apteka nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Następnie zaszczyciliśmy swą obecnością Manufakturę na jedną, małą chwilę, by się przekonać, że wykonawca, który grał zupełnie nam nie odpowiada (Afromental).

Kolejna stacja - Muzeum Tradycji Niepodległościowych - Więzienie polityczne. Znów byłam zaskoczona odremontowanym wnętrzem, barwnymi plakatami, ilością eksponatów (moje ukochane militaria na które mogłabym patrzeć godzinami! I te męskie mundury - cud, miód i orzeszki...) i szatą graficzną prezentowanych informacji. Uśmiechnęłam się też, gdy dostrzegłam ogromny portret mojego pra-pradziadka Ignacego Daszyńskiego (autoreklama!) i kamienne popiersie Piłsudskiego. Zatrzymałam się na chwilę przy jakimś przewodniku-pasjonacie i wysłuchałam historii jednego z więźniów, po którym żona nosiła żałobę, choć dalej z nim mieszkała (!), ale nie zdradzę czemu. Obejrzałam cele więzienne, minęłam wielu aktorów-przebierańców i w końcu wyszłam na powietrze.

Po raz trzeci trafiliśmy na Plac Wolności, w sam raz na koncert smyczkowo-bębnowy i fajerwerki. Wznieśliśmy toast jabłkowo-miętowym Tymbarkiem i  pognaliśmy co sił do Manufaktury, gdzie odbywał się pokaz laserowy. Czegoś takiego, muszę przyznać, jeszcze nie widziałam. Nie da się tego za bardzo opisać - ot, ogromny rzutnik skierowany na jedną ze ścian fabryki, dzięki któremu powstawały niezwykłe efekty optyczne.

Dalsze zwiedzanie muzeów niestety już nie było możliwe - kolejki do MS2, Eksperymentarium , czy Centrum RYBA były tak ogromne, że zdecydowanie ostudziły nasz zapał i już o pierwszej znaleźliśmy się w naszych domach.

To była zdecydowanie dobrze przygotowana noc, jednakże to o wiele za mało dla kogoś, kto chciał zwiedzić chociażby połowę miejsc kultury w Łodzi. Tłumy ludzi uniemożliwiły mi dotarcie do wielu budynków, które były dla mnie interesujące. Może więc warto pomyśleć o zwiększeniu zakresu godzin na bezpłatne zwiedzanie, skoro jak widać, ta jedna, jedyna noc cieszy się taką popularnością? Ja wiem jedno na pewno - wszystkie muzea, których nie zdołałam odwiedzić, w najbliższym czasie nadrobię.

  

10 komentarzy:

  1. Teraz zaczynam żałować, że nie ruszyłam się u siebie na noc muzeów. W przyszłym roku muszę się ruszyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja chodzę, bo wiem, że potem będę żałować. To świetna sprawa, żeby się trochę ukulturalnić :) Ale skoro byłaś na maratonie, to się nie dziwię. Ja wróciłam z enemefu do domu o 9, spałam do 12 z przerwami, potem chwilę posiedziałam i ponudziłam się i już o 16:30 musiałam wyjść z domu ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja szczerze mówiąc nie przepadam za nocą muzeów przez te tłumy wszędzie. W tym roku nie poszłam trochę dlatego, a trochę ze względu na transmisję z MET w FŁ.

    Ci wszyscy ludzie w muzeach w trakcie nocy muzeów cieszą mnie i dziwią jednocześnie. Cieszą, bo to super, że ludzie mają w ogóle ochotę na nią pójść, a dziwią, bo w "normalne" dni (nawet takie z darmowym zwiedzaniem) nie spotykam zazwyczaj w muzeach więcej niż 3-5 osób...

    I tak sobie myślę, że nie chodzi o to, że nie ma więcej okazji, żeby pójść za darmo (albo za niewielką opłatą, bo bilety w Łodzi to zazwyczaj kilka złotych) do muzeum. Po prostu ludziom na co dzień się nie chce — nie mają motywacji.

    I myślę, że wcale nie trzeba zwiększać ilości bezpłatnych godzin, tylko robić jak najwięcej akcji dzięki którym ludziom będzie się chciało ruszyć do muzeów w trakcie bezpłatnych godzin, które już są.

    A kościół św. Mateusza jest cudowny. Uwielbiam brzmienie ich organów. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wydaje mi się, że więcej ludzi podczas tej nocy jest już niewskazane. Powinni ogólnie promować łódzkie muzea i pokazać, że one nie jedzą ludzi, a czegoś uczą ;) No ale o czym my tu mówimy - przeciętny człowiek ma w domu telejajo i fejsbuka i to mu wystarcza...

    OdpowiedzUsuń
  5. Taki naprawdę przeciętny to nawet fejsbuka nie ma. Komputery i internety to raczej co młodsi.

    A dla mnie plan na maj albo czerwiec to odwiedzenie pałacu Herbsta, bo go będą remontować potem. A przez wakacje mam zamiar połazić po łódzkich muzeach. Zwłaszcza jeżeli — a na to się zanosi — nie grożą mi żadne wyjazdy i urlopy...

    OdpowiedzUsuń
  6. No ale taki przeciętny młody człowiek ;) O, to muszę pałac Herbsta odwiedzić... No i koniecznie Muzeum Kanałau.

    OdpowiedzUsuń
  7. Byłam w Muzeum Kinematografii raz i podobało mi się strasznie, a najbardziej... te cudne piece kaflowe!;) Spacer Piotrkowską zaś to zazwyczaj stały punkt moich wypadów do Łodzi, jakoś tak wychodzi, nyo. Choć ostatnio byłam - dla odmiany - w Palmiarni. I przepadłam tam na kilka godzin:)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Mnie naprawdę Piotrkowska urzeka. Jednakże jest zaniedbana - wszędzie różnokolorowe sklepy, zupełnie nieutrzymane w konwencji starej ulicy... Ulica dudniących kebabów, w bramach smród... W Palmiarni to ja się czuję jak w jakimś egzotycznym lesie deszczowym ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Osobiście nie rozumiem tych niesamowitych kolejek do muzeów itp. podczas nocy muzeów. Czy to działa nasza polska mentalność, że jak coś jest za darmo to trzeba się tłumnie rzucić? ;]

    Dętka jest otwarta prawie codziennie, wejścia są co pół godziny. Bilet studencki kosztuje 3 zł. Można iść kiedy się chce, po co się cisnąć w tłumie? No chyba nie po to żeby oszczędzić te 3 zł.

    Podobnie muzeum sztuki MS2 w Manufakturze, które w czwartki jest darmowe. Więc skąd nagle ta kilometrowa kolejka do wejścia?

    Rozumiem w pełni RYBĘ, bo to małe miejsce, a mieli całkiem ciekawy program, ale eksperymentarium już nie do końca. Cisnąć się w tym tłumie z dziećmi? Niezrozumiałe dla mnie.

    Muzeum tradycji niepodległościowych też zwiedziłem i wystawę w MS, która niestety do mnie nie dotarła, chociaż starałem się zrozumieć :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak, to pewnie polska mentalność. Ale wiesz, na mnie to działa w ten sposób, że jak słyszę "Noc Muzeów" to dostaję, że tak się kolokwialnie wyrażę, powera. Naprawdę, wtedy nagle mam i Z KIM iść i KIEDY. A poza tym noc była na początku moich wakacji. Do Eksperymentarium mi się nie spieszy, bo byłam tam, a jak pamiętam, to jest ciągle to samo w kółko.
    Do Dętki idę w przyszłym tygodniu. W końcu to zaledwie parę minut, a jak sam piszesz jest niedrogo. Kina są już o wiele droższe...

    OdpowiedzUsuń