Książka Piotra Wereśniaka została mi podstępnie uprowadzona sprzed nosa. Najpierw dziadek, wykorzystując moją wakacyjną nieobecność, porwał ją do swojego domu i według mrożących krew w żyłach opowieści babci nie spał całą noc zaczytując się po uszy. Potem, gdy wróciłam, również nie mogłam uświadczyć owej lektury. Tym razem wyprzedziła mnie mama, która tak jak przypuszczałam, przeczytawszy opis książki, pisnęła z zachwytu i zabarykadowała się w swoim pokoju, wychodząc tylko za potrzebą. Nie muszę więc mówić, że gdy odzyskałam powieść odetchnęłam z ulgą (bo w końcu mogłam się zabrać za czytanie i napisać recenzję) oraz ogarnął mnie przyjemny dreszczyk podniecenia? Nie podeszłam do lektury tak entuzjastycznie jak dziadek, ale również się nie zawiodłam.
Może na wstępie wytłumaczę kim jest autor tej książki i dlaczego wiedziałam, że historia w niej zawarta mi się spodoba. Piotr Wereśniak napisał scenariusz Kilera i dialogi do Pana Tadeusza. Współtworzył także serial "Kryminalni", który uwielbiałam i celebrowałam każdą sobotę, gdy w telewizji pojawiał się kolejny odcinek. Byłam więc pewna, że "Zabili mnie we wtorek" będzie lekturą na światowym poziomie.
Powieść zaczyna się kilka chwil po tym, jak pewien tajemniczy mężczyzna zostaje postrzelony pod hipermarketem. Leży w kałuży krwi i czeka na karetkę. Nie ma pojęcia, kto wydał na niego wyrok śmierci. A świadkowie wydarzenia zastanawiają się, czemu to właśnie on padł ofiarą zamachu. Czysty, dobrze ubrany - widać, że pieniędzy mu nie brakuje. W kieszeni ma paczkę papierosów, 12 kart SIM i... biały proszek. Czyżby był dilerem narkotyków? Nie. Wtedy wszystko byłoby o wiele prostsze. Od tej chwili zaczyna się walka o jego przetrwanie. A pomóc może mu tylko i wyłącznie jedna osoba - pielęgniarka ze szpitala, do którego go wiozą. Czy mężczyzna ucieknie swoim oprawcom?
Już na samym początku w oczy rzuca się nietypowy układ rozdziałów w tej powieści - jeden zawiera średnio od 2 do 7 stron. Muszę powiedzieć, że takie rozwiązanie jest szalenie atrakcyjne dla wszystkich, którzy żyją w ciągłym biegu. Sprzyja czytaniu w zatłoczonych środkach komunikacji miejskiej, czy przy przygotowywaniu obiadu. Obcowanie z książką można zawsze przerwać po końcu jednego z rozdziałów, nie musząc się potem gimnastykować w odnalezieniu w czasie i miejscu akcji. Narrator nie opisuje tylko działań głównego bohatera, więc powieść możemy śledzić z perspektywy przeróżnych osób, można by rzec "policjantów i złodziei".
A świat widziany oczami "złodziei" został przez Piotra Wereśniaka napisany naprawdę dobrze. Autor wniknął głęboko w politykę i szachrajstwa najbardziej wpływowych ludzi w kraju. Przedstawił hierarchie bytów w szajkach gangsterów i to, jak strata jednego "tajniaka" może zburzyć spokój wielu wysoko postawionym "ludziom sukcesu".
W każdej powieści sensacyjnej motywem przewodnim jest misja głównego bohatera, garść pościgów, prezentacja różnorakich militariów i szczypta romansu. Nie jest to jednak historia z cyklu "zabili go i uciekł". Każde kolejne posunięcie jest najpierw planowane przez głównego bohatera, którym targają wątpliwości i własne słabości. Nie jest on superbohaterem w kamizelce kuloodpornej. Jest zwykłym człowiekiem. A romans, o którym wspominałam? W tym przypadku dawka jest zdecydowanie odpowiednia, bez zbędnych ckliwości i przesady. Można by wręcz rzec, że owa historia została dopasowana do naszego świata i sytuacji politycznej z niemałą precyzją.
Co zatem powstrzymało mnie od połknięcia lektury w jeden dzień? Trochę plastikowi bohaterzy bez rozbudowanych portretów psychologicznych. Zły jest złym do końca, dobry dobrym również. W książce roi się od stereotypowych szefów, detektywów i agentów służb specjalnych. Na szczęście i na to jest ratunek, gdyż na końcu powieści pojawia się zwrot akcji, który wywołuje w czytelniku westchnienie ulgi.
Przeczytałam w Internecie, że powieść "Zabili mnie we wtorek" zostanie przeniesiona na ekrany kin. I o ile książka jest napisana poprawnie, to film będzie na pewno efektowniejszy. Bo czytając tę lekturę ma się wrażenie, że Piotr Wereśniak widział tę historię od początku do końca na rolce taśmy filmowej.
Niemniej jednak z książką spędziłam dobre chwile, których ani trochę nie żałuję. A inni domownicy, jak już wspominałam, są pod jej dużym wrażeniem.
Czwórka.
Za egzemplarz do recenzji bardzo dziękuję wydawnictwu Otwarte!
PS. Co sądzicie o zaktualizowanym interfejsie bloggera? Szczerze mówiąc ja nie potrafię się w nim połapać ani trochę. Wydaje mi się pusty i bez wyrazu. Dobrze, że jak na razie mamy wybór ;)
Baza recenzji Syndykatu ZwB
powieść sensacyjna bez supermena i bonda w jednej osobie brzmi dla mnie bardzo zachęcająco. rozumiem, że książki tego typu muszą być efektowne, ale trochę prawdopodobieństwa też im się przyda :)
OdpowiedzUsuńJak ta powiesc jest podoba do Kryminalnych, to ja bardzo chetnie ;))))
OdpowiedzUsuń