Debbie Macomber "Sklep na Blossom Street"

Lydia Hoffmann, po 2 udanych bataliach z rakiem, postanawia raz mieć coś swojego, żyć pełnią życia i nie oglądać się wstecz. W Seattle, na Blossom Street, otwiera sklep z włóczkami. Kobieta ma nadzieję, że uda jej się uniknąć rychłego zamknięcia z powodu braku klientów, więc postanawia włączyć do oferty swojego sklepu naukę robienia na drutach. W niedługim czasie, na lekcje zgłaszają się trzy różne kobiety, które zupełnie przypadkowo znalazły się w sklepie. Każda z nich jest w innym wieku, boryka się z innym problemem, pochodzi z innego środowiska i pozornie żadnej nie łączy z resztą zupełnie nic. Jednak w miarę upływu czasu i kolejnych lekcji robienia na drutach, zaczynają się do siebie zbliżać i przed sobą otwierać...

Jacqueline Donovan jest starszą, bogatą i dość niemiłą osobą. Często narzeka i patrzy spode łba na Alix, w jej oczach niereformowalną kryminalistkę. Na lekcje Lydii uczęszcza głównie po to, by zrobić na drutach prezent dla jeszcze nienarodzonej wnuczki - w geście pojednania z synową.

Carol Girard to bardzo smutna, ale szalenie sympatyczna osoba, która posiada wszystko... za wyjątkiem dziecka. Stara się o nie, jak tylko może. Przeszła już dwa zabiegi in vitro. Oba nieudane. W głębi serca czuje, że tym razem się powiedzie, dlatego chce zrobić kocyk, którym już niedługo okryje maleństwo.

Alix Townsend to na pozór arogancka i niebezpieczna kryminalistka. Jednak tak naprawdę - niepoprawna romantyczka i skrzywdzona przez bliskich kobieta, którą wrobiono w posiadanie narkotyków. Na lekcje robienia na drutach zapisuje się głównie dlatego,  że dzięki temu ma szansę na odpracowanie zasądzonych godzin społecznych. Nie spodziewa się, że ten gest odmieni jej życie.

Nigdy nie przypuszczałam, że "Sklep na Blossom Street" spodoba mi się tak bardzo. Myślałam, że będzie to historia pełna sielanki i że bohaterowie będą tylko wspominać czasy, kiedy to mieli jakieś poważne problemy. Tymczasem historia toczy się tu i teraz, a kobiety nie od razu rzucają się sobie w ramiona.

Debbie Macomber pisze lekko, językiem przystępnym dla każdego. "Sklep na Blossom Street" się połyka, a do bohaterów (nawet tych najtrudniejszych) czuje sympatię. Autorka porusza ciekawe problemy - akceptacji społecznej, dawania drugiej szansy, osądzania po wyglądzie, bezpłodności i towarzyszącej temu ciężkiej depresji, powrotu do normalnego życia po wygranej z rakiem i lęku, że choroba powróci, zaufania drugiej osobie. Lektura ta była swoistym studium kobiecej psychiki, chociaż oczywiście dość okrojonym.

Czym więc jest ta lektura? Romansem, dramatem, komedią, powieścią obyczajową, sensacją? Wszystkim po trochu - dokładnie tak, jak nasze życie.

"Sklep na Blossom Street" to powieść pisana przez kobietę dla kobiet. W różnym wieku, w różnej sytuacji życiowej - dokładnie tak, jak bohaterki. Książka zapewne nie nauczy Was czegoś nowego, specjalnie nie zaszokuje, ani nie zmieni Waszego światopoglądu. Natomiast na takie wieczory, jakie są jeszcze przed nami, jest idealna. Ciepła herbatka, ciasteczko, a może i włóczka? Lub mulina? Ja, kierowana chęcią robienia na drutach, zaczęłam od bransoletek przyjaźni.

Polecam tę książkę wszystkim kobietom!

5/6

Książkę do recenzji otrzymałam od Miry wydawanej przez Harlequin.

4 komentarze:

  1. Lubię twórczość Debbie, i ta książka mi się podobała ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Debbie Macomber z reguły pisze bardzo ciekawe, ciepłe, optymistyczne powieści, lecz jedynie co mnie troszkę irytuje, to wielowątkowość fabuły, którą bardzo często spotykam w jej książkach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam żadnej książki tej autorki, ale jedna powieść stoi na mojej półce i czeka aż dodam ją do następnego stosiku.
    Ta książka wydaje się nie tylko interesująca, a wręcz zastanawiająca nad życiem, nad jego problemami i możliwościami ich rozwiązania. Pozycja z pewnością dobra, ale jak widzę nie dla wszystkich. Sama chętnie kiedyś po nią sięgnę.

    OdpowiedzUsuń