Rammstein, czyli show z niemiecką jatką.


Rammstein zagrali w łódzkiej Atlas Arenie 12 marca 2010 r. o godzinie 21:00. Co sprawia, że na ich koncertach zapełniona jest cała płyta, a ludzie w sektorach nie mogą usiedzieć w miejscu? Czy Rammstein jest naprawdę aż tak kontrowersyjny? I w końcu - czy jest to muzyka tylko i wyłącznie dla nastolatków, którzy muszą się 'wyszumieć'?

Te dwie godziny muzyki Rammstein mogę określić słowem "rzeźnia". Zostałam zupełnie zbombardowana mocnymi gitarowymi riffami, solówkami na klawiszach, mocną, głośną perkusją, wyciem, krzykiem i śpiewem Tilla oraz wspaniałymi efektami pirotechnicznymi. Każdy fan Rammstein znalazł na koncercie w Arenie coś dla siebie. 
Show naszych gwiazd poprzedziła formacja Combichrist. Po przesłuchaniu ich kawałków na youtube, stwierdziłam, że prezentują się dość słabiutko. Nic bardziej mylnego. Na żywo dają czadu. To dobry kawał diabelskiej muzyki okraszonej bezbłędną, rytmiczną sekcją bębnową. 

Z niemiecką punktualnością na scenę wyszli Rammstein. Show zaczęli tradycyjnie od przebijania się przez czarną, ogromną ścianę. O tym, jaki wywołali aplauz może świadczyć moje zdarte gardło, które w dalszym ciągu się leczy (!). Ktoś z last.fm skwitował ich wejście następująco:
I to jest to - około pięćdziesięcioletni facet wyłazi na scenę wraz z niemniej młodszymi kumplami i od razu ponad 10 tysięcy ludzi dostaje orgazmu.

Po epickim Rammlied, zostaliśmy zabrani w podróż rollercoasterem. Lawirowaliśmy między delikatnymi partiami wokalnymi i akustyczną gitarą, tylko po to, by zaraz znaleźć się w piekle, chociażby na piosence Feuer Frei!. Od strony choreograficznej zespół jest perfekcyjny. W końcu ma już dość duże doświadczenie (i pomyśleć, że bardzo chciałabym iść na koncert grany w 1999 roku. Matko, ja miałam wówczas siedem lat!)
 Weisses Fleisch to ukłon w stronę debiutanckiej płyty grupy, więc musiał się wyróżniać. Oprócz ruchów scenicznych na samym początku, mogliśmy cieszyć się solówką Richarda, następnie Christopha i Flake'a. Ten ostatni opuścił swoje miejsce na podwyższeniu, by odtańczyć nam swój sztandarowy taniec-połamaniec, wywołując przy tym zarówno podziw jak i salwy śmiechu. Bo w Rammstein przede wszystkim chodzi o zabawę. Dlatego też nikt za bardzo się nie krzywił, gdy Till za pomocą swego przyjaciela zademonstrował udawany seks oralny. Co więcej, podobało się to także większej części publiczności, którą stanowili ludzie w wieku od lat trzydziestu wzwyż. Przede mną siedziała para, na oko już dobre kilka lat po przejściu na emeryturę. Bawiła się świetnie. A pani z siwymi włosami prezentowała się dumnie w koszulce Liebie Ist Fur Alle Da i z pieszczochą na ręce. 

Na uwagę zasługuje każda piosenka Rammstein, ale opiszę tutaj tylko kilka, które szczególnie zapadły mi w pamięć.

Fruhling In Paris niby nie pasowała do całości. Była taka spokojna, trochę mocniejsza od zwykłych ballad, ale jednak zdecydowanie delikatniejsza od znacznej części dorobku grupy. Mieliśmy popis wokalny i anielskie dzwoneczki wplecione w piosenkę oraz na samym początku - palącą się gwiazdę. Weiner Blut, opisujący zbrodnie Josepha Fritzla, był okraszony wybuchami, a na scenie wisiało kilkadziesiąt lalek, które na koniec zostały w całości rozszarpane przez fajerwerki. Feuer Frei! to gorąca piosenka nie tylko w przenośni - pojawiły się na niej legendarne maski, które po założeniu przez członków zespołu wytwarzały słupy ognia.Gorąco także było na Ich Tu Dir Weh, podczas którego na Flake'a leżącego w wannie wokalista wylewał z wielkiego wiadra setki iskier, dymu i buchającego ognia. Klawiszowcowi nic się nie stało. Mało tego - wyszedł sobie najspokojniej w świecie z wanny, ubrany w brokatowy kostium i znów dał popis swojego tańca. Na Benzin, by zakończyć popisy z ogniem, wyszedł kaskader (który robił za przypadkowego fana) i został podpalony. Biegał sobie chwilę, podczas gdy płomienie lizały mu plecy i zszedł triumfalnie ze sceny, poratowany gaśnicą. Efekt był piorunujący.
 
Jak tu można spokojnie wysiedzieć? 

Zespół także nie mógł - na Haifisch, Lorenz wsiadł na ponton, który obiegł prawie całą płytę, podtrzymywany przez ludzi. Pan Matrix (patrząc na jego makijaż koncertowy) został obrzucony (z miłości oczywiście!) papierowymi łódeczkami, dmuchanymi rekinami i polską flagą, którą podniósł i pomachał chwilę. I tutaj na chwilę stop:

Zaraz ktoś uprzedzony, tak jak panowie z mojej lewej, którzy skwitowali ten gest "p*** hitlerowcy" powie, że to cios wymierzony w nas - Polaków. Podobnież jak wypowiedziane na Ich Will "ręce w górę" (a nie "ręce do góry", jak sądzą niektórzy!). Ludzie, ja wiem, II WŚ i w ogóle (sama jestem strasznie wyczulona), ale zastanówcie się trochę, zanim zaczniecie oceniać. Dlaczego Rammstein mają być nazistami? Bo ich piosenki są kontrowersyjne? Owszem, śpiewają o seksie, nekrofilii, zoofilii, kazirodztwie, narkotykach, miłości, samobójstwach, kanibalizmie, niezasłużonej śmierci, pustym życiu, mam wymieniać dalej? To wszystko dzieje się tutaj, na świecie. Till pisząc te teksty wiedział co robi - poruszał tematy tabu, opisywał skandale, które pojawiały się w licznych tabloidach... Wiele zespołów pisze o takich rzeczach. A nie są posądzanie o bycie nazistami. Czyżby uprzedzenie do języka? A czymże byłby Rammstein, gdyby śpiewał po angielsku? Cóż, nie osiągnąłby takiej sławy i takiego wydźwięku piosenek, jak teraz. 

Wracając do koncertu - niesamowitą niespodzianką było dla mnie to, że zamiast kolejnej piosenki z nowej płyty zagrali moje ukochane Du Riechst So Gut. Nie spodziewałam się go, patrząc na setlisty kilka dni wcześniej i na tę w spodku w tamtym roku. Jak również nie spodziewałam się wypalenia wszystkich akcji zaplanowanych na koncert R+. Zapalniczki, kartki z sercami, łódeczki... wszystko wyszło perfekcyjnie. Widać fani Rammstein'a naprawdę potrafią się bawić! I tak trzymać. A zespół wiedział, co robi - takim widowiskiem można trafić do szerszej publiczności, zainteresować, zaszokować. Któryś z członków zespołu powiedział kiedyś, że twórczości zespołu można sobie posłuchać na płycie. Na koncercie musi dać prawdziwe show (w końcu na coś poszło to dwieście kilka złotych, prawda?). 

Rammstein wie także jak się pożegnać - wszyscy zeszli na początek sceny, uklękli na jednym kolanie i pochylili głowy. To naprawdę wzrusza i pokazuje, że zespół nie ma fanów w głębokim poważaniu. Bardzo piękny gest. Dwa bisy także o czymś świadczą. Chłopcy nie uciekają od razu ze sceny. Podobnież nawet rozdawali zaproszenia na afterparty. Szkoda, że ja i moja przyjaciółka musiałyśmy już wracać do domu.



Po zakończeniu byłam cała mokrusieńka, choć nie stałam w dzikim tłumie. Bawiłam się wyśmienicie. Nigdy nie doświadczyłam tak dobrego, spektakularnego widowiska. Nie nudziłam się ani przez sekundę, cały czas krzyczałam, machałam rękami, tupałam. Ciągle byłam wprawiana w zachwyt. Dla takich chwil warto żyć i warto wydać trochę więcej pieniędzy. Jakbym miała określić ten koncert jednym słowem, byłoby to:

MEHR  

Dziękuję Toshi, mojej przyjaciółce za wspaniałe towarzystwo, dzielenie się spostrzeżeniami, wytrzymywanie moich narzekań przed koncertem i robienie z siebie półgłówków po koncercie, maszerując z souvenirami i wykrzykując raz po raz mocniejsze teksty Rammstein. Bo dzieckiem jest się przez całe życie... :) 

Filmy w lepszej jakości:




*zdjęcia pochodzą z portali: interia.pl i lodzkie.naszemiasto.pl  

3 komentarze:

  1. zrecenzowałaś to tak, że z zadumą zaczęłam się zastanawiać, czy ja na pewno za nimi nie przepadam.
    słowa 'dali niezły show' wydają się brzmieć błaho przy ich wyczynach. rzeczywiście, zaimponowali mi. są starym, szalenie znanym zespołem, a jednak fanów traktują znakomicie, angażują się w to solidnie.

    hm. jednak ich sobie posłucham. może coś z tego będzie. x)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anne, go, go, go! Chociaż nie wiem, czy polecać, nie wiem, czy warto. Każdy ma prawo do postrzegania tego zespołu inaczej. Nie każdemu leży to, o czym śpiewają i jak to robią. Niemniej jednak ja się zakochałam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A wiedziałam, że chcę być na tym koncercie. Niestety sponsor się nie znalazł :D.

    OdpowiedzUsuń