Dzięki niesłychanemu szczęściu w losowaniach miałam okazję na początku moich wakacji iść zupełnie za darmo na Oscarową Noc Filmową do Bałtyku w Łodzi. I chociaż widziałam już dwa z wyświetlanych filmów, bawiłam się świetnie.
Inception / Incepcja (2010) reż. Christopher Nolan
Tak, wiem. O tym filmie pisałam tu już wcześniej. Postanowiłam jednak do niego wrócić. Dlaczego? Bo po czwartym podejściu do filmu, on dalej mnie zaskakuje, wciąga w swoją akcję, a to nie zdarza się często! Mogę otwarcie przyznać, że uważam się za szczęściarę, bo Incepcja nigdzie tak dobrze się nie prezentuje jak na dużym ekranie, a ja miałam okazję ją na nim zobaczyć dwa razy. Wcześniej nie dostrzegłam wspaniałego montażu, dużej roli muzyki (czemu Zimmer ma na swoim koncie DOPIERO jednego Oscara, podczas gdy naprawdę tworzy rewelacyjne ścieżki dźwiękowe?) i tylu wspaniałych scen. Obraz dostał Oscara za dźwięk, jego montaż, zdjęcia oraz efekty specjalne. Przyznam, że moment walki w hotelu bez grawitacji raz jeszcze zawładnął moim sercem. Podobnie jak samochód wpadający do wody w spowolnionym tempie. Scenariusz różni się znacząco od tych, który już powstały, jest świeży, co wpływa znacząco na odbiór całego obrazu. Nie porównujemy go do innych filmów z gatunku, nie ganimy scenarzysty za powtarzanie utartych scen. Ellen Page, grająca Ariadne, ewoluuje jako aktor. Czekam ze zniecierpliwieniem na kolejne produkcje z nią w roli głównej. Na DiCaprio patrzyłam dotychczas jak na "blondasa z Titanica", tak więc dobrze było zmienić do niego stosunek. Do "Incepcji" mogę wracać co jakiś czas i tak zapewne będę robić do momentu, aż całkowicie mi się nie znudzi. To ponadprzeciętny film akcji ze świetnym scenariuszem i realizacją. Jak ktoś jeszcze go nie oglądał, polecam serdecznie.
8/10
The King's Speech / Jak zostać królem (2010) reż.Tom Hooper
Z góry uprzedzam, jeśli macie ochotę na film z dreszczykiem emocji lub szybką akcją, ten sobie odpuśćcie, bo niczego takiego nie znajdziecie. Co zatem otrzymacie? Spokojny, nastrojowy, prawdziwie angielski film z dojrzałymi aktorskimi kreacjami, prawdziwą śmietanką. Książę Albert (w tej roli niesamowity Colin Firth) ma problemy z wymową. Straszliwie się zacina, nie może wypowiedzieć słowa. I nie byłoby to dla niego takim problemem, gdyby pozostał kimś mniej ważnym w królewskiej rodzinie. Niestety, w wyniku kilku bolesnych okoliczności, musi zasiąść na tronie i wyćwiczyć w sobie pewność i płynność mówienia. Wszystkie próby niestety palą na panewce. Cóż, przynajmniej do czasu, gdy na jego drodze staje Lionel Logue (Geoffrey Rush) i jego proste, a przez to niekonwencjonalne, metody leczenia wad wymowy. W filmie nie brakuje humoru, inteligentnych dialogów i prawdy o życiu zwykłych ludzi. Jednak, czymże byłby on bez aktorów w nim grających? Colin Firth dostał Oscara za bezsprzecznie błyskotliwą kreację Króla Jerzego VI. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić ile wysiłku musiał włożyć, by stworzyć tę postać. Helena Bohnam Carter grająca Królową Elżbietę wypadła blado. Nie jednak z powodu słabej gry, a raczej... niedopasowania roli. Helena jako kochająca, uległa żona? Nie, dla mnie to zdecydowanie nie jej postać. W obrazie Toma Hoopera nie ma miejsca na niedociągnięcia. Wszystko jest perfekcyjne - kostiumy, muzyka, wnętrza domów... Aż chciałoby się skwitować z przekąsem: "No cóż, ktoś się bardzo postarał podczas kreacji filmu, by stworzyć danie typowo Oscarowe". I może w tym stwierdzeniu tkwi ziarno prawdy, mnie jednak to zupełnie nie przeszkodziło w dobrej zabawie (podobnie jak "Incepcję", "King's Speech" obejrzałam cztery razy), czego i Wam życzę.
8/10
PS. Jak dla mnie polski tytuł "Jak zostać królem" znacznie zniechęca do sięgnięcia po film. Czemu nie mogli tego przetłumaczyć na "Królewska przemowa"?
The Fighter / Fighter (2010) reż. David O. Russell
Powiem już na wstępie, że nie przepadam za boksem i obijaniem sobie twarzy w zamian za pieniądze. Nie uważam tego za sport, ale toleruję i rozumiem inny punkt widzenia. Gdyby nie Noc Filmowa, pewnie "Fightera" nigdy bym nie obejrzała. A szkoda. Jest to dramat biograficzny przedstawiający historię Micky'ego Warda i jego brata Dicky'ego Eklunda, których marzeniem jest wyrwać się ze slumsów i zaistnieć na ringu. Kiedy więc Dicky'emu się to nie udaje, stacza się na dno, ćpa, pije i podejmuje same złe decyzje w życiu, Micky idzie w jego ślady i okazuje się, że jest całkiem niezły. Rodzina, widząc to, chwyta się szansy na zaistnienie i zaczyna pomagać Wardowi w karierze. Do czasu, aż pojawia się piękna Charlene Fleming, która w Mickym widzi przede wszystkim wrażliwego mężczyznę i chce sprawić, by mimo swej pracy nim pozostał. Scenariusz moim zdaniem jest ciekawszy od dość kiepskiego "Rocky'ego", więc mimo moich obaw, na filmie nie zasnęłam. Zachwyciłam się rolą Christiana Bale'a, a siedząc w domu podchodziłam do niej dość sceptycznie. Przykleiłam do niego łatkę "Batman", choć widziałam kilka innych produkcji z jego udziałem. Na szczęście pozytywnie się rozczarowałam. Bale potrafi zagrać przegranego ćpuna, czarną owcę rodziny, świra z resztkami dobrego serca. Nie zdziwiłam się więc, gdy usłyszałam, że został nagrodzony Oscarem. Miłą odskocznię od spoconych mężczyzn i niezbyt urodziwej rodziny braci stanowiła Amy Adams. Taki dobry, jasny anioł, z burzą rudych włosów, pięknym uśmiechem i ładnym ciałem. Tak więc, czy film warty jest obejrzenia? Tak, polecam go. Miłośnikom boksu na pewno bardziej przypadnie do gustu.
6/10
Black Swan / Czarny Łabędź (2010) reż. Darren Aronofsky
Do tego obrazu podeszłam ze stoickim spokojem i przeczuciem, że mi się spodoba. Dlaczego? Przez reżysera. Lubię świat widziany oczami Aronofsky'ego. Taki psychodeliczny, niepokojący. Tak jest też w przypadku "Czarnego łabędzia". Nina (Natalie Portman) trenuje balet w jednej z najbardziej prestiżowych szkół w Nowym Jorku. Zbliżają się przesłuchania do "Jeziora łabędziego", a bohaterka pragnie za wszelką cenę dostać rolę królowej łabędzi. Nie jest ona jednak prosta, wymaga od tancerki wcielenia się we dwie postacie - Białego i Czarnego Łabędzia. Z tym pierwszym Nina nie ma większego problemu. Jest ułożona, wyćwiczona, miła, delikatna i niewinna. Ma jednak mało czasu, by dowieść, że w jej duszy jest miejsce także dla niebezpiecznej, wyrachowanej, dzikiej i seksownej kobiety. A przecież o rolę ubiegają się także inne kandydatki, w tym piękna Lilly, która cieszy się niemałą sympatią wśród całej społeczności w szkole. Dziewczyny zaczynają ze sobą rywalizować do momentu, w którym Nina stwierdza, że Lilly bardzo przypomina... ją samą. Tak, jak nie lubię Portman, tak w tej roli mnie zaskoczyła. Celowo unikam słowa "zachwyciła", bo nie jestem nią aż tak oczarowana. Jednakże Natalie, jako aktorka, pokazała klasę. Na tyle, by otrzymać Oscara. Wielka szkoda, że nie tańczyła, ale z drugiej strony balet wymaga nie lada sprawności i wielu lat treningów. Pomijając historię Niny, na moją wysoką ocenę złożyła się świetna scena w klubie z migającymi światłami oraz niesamowity klimat. To było naprawdę mistrzostwo - napięcie, oczekiwanie na finał, mnóstwo punktów zwrotnych... Plus piękna charakteryzacja i kostiumy. Sam film był pewnego rodzaju sztuką, zachwycił mnie sam w sobie, swoją formą. Muszę do niego koniecznie wrócić. Polecam bardzo gorąco.
8/10
"Incepcja" mi się bardzo podobała, choć liczyłam na inną końcówkę. Kusi mnie "Czarny łabędź" i z pewnością niedługo nadrobię zaległości:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Nie widziałam jedynie "Fighter", ale po prostu odtrąca mnie nie tyle tematyka bokserska co sam Mark Wahlberg. Kiedyś pokonam opory i włączę.
OdpowiedzUsuńWciąż uważam, że nagroda za najlepszy film powędrowała nie tam gdzie trzeba. Co mogę poradzić, że "The Social Network" wywołał we mnie najwięcej emocji?
Ja właśnie nie oglądałam "The Social Network". Muszę to nadrobić, dzięki za przypomnienie, ciągle jakoś odwlekam ten seans.
OdpowiedzUsuń"Incepcja" i "The Fighter" jeszcze przede mną. Za to "The King's Speech" oraz "Black Swan" już oglądałam i oba obrazy mnie bezapelacyjnie zachwyciły.
OdpowiedzUsuńNie powiedziałabym też, że Elżbieta, znana nam bardziej jako Królowa Matka była w filmie kobietą uległą, ale kochająca z pewnością była, za co także pokochali ją Anglicy. W filmie wyraźnie widać jej upór jeśli chodzi o próbę wyleczenia jej męża z tej wstydliwej przypadłości na którą cierpiał.
"The Social Network" natomiast wydało mi się jedynie powtórzeniem historii, którą znam z mediów - nie ma tam nic więcej, ani nic mniej, tylko fakty przedstawione w dosyć atrakcyjny, lecz nie zachwycający sposób.
Pozdrawiam :)
Tyle już dobrego słyszałam o tym filmie. Twoja recenzja też jest bardzo zachęcająca, chyba nie pozostaje mi nic innego, jak w końcu oglądnąć. Może w weekend... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Kass
Jak zostać królem bardzo mi się podobało, a to Czarny łabędź całkowicie mnie zawiódł. choć Natalie dała z siebie wszystko, to mnie fabuła nie porwała.
OdpowiedzUsuń"Incepcją" byłam zachwycona. Myślałam, że nie wyjdę z kina i zostanę na kolejny seans, żeby obejrzeć jeszcze raz. Innych filmów nie znam, ale chętnie obejrzę.
OdpowiedzUsuń"Jak zostać królem" to dobry film, ale zdecydowanie zbyt długi i przez to nieco nudny. ;) Z chęcią obejrzałabym "Incepcję" i "Czarnego łabędzia". Może jeszcze trafi się okazja. :)
OdpowiedzUsuń