Po My Chemical Romance większość nastolatków zarówno z OC jak i z płyty zaczęła tłumnie wychodzić. Co tylko w moim przekonaniu podburzyło antyfanów tego zespołu do rzucania komentarzy w stylu "No wiadomo, że tylko nastki ich słuchają". Wszyscy, którzy zdecydowali się wyjść, przegapili naprawdę niezłe show, które miało nadejść.
Na 10 minut przed wstąpieniem Skunk Anansie na scenę płyta była wypełniona po brzegi. Widać zespół robi się coraz bardziej popularny. I dobrze! Gdy Skin wyłoniła się z czeluści backstage'u cała w błyszczącym, przylegającym do ciała wdzianku (matko, jaką ona ma cudowną figurę!) i tysiącach piór, podniosła się prawdziwa wrzawa. Trzy osoby stojące obok mnie niemal zemdlały z zachwytu i darły się wniebogłosy. I dobrze. Ja też krzyczałam. Stęskniłam się za żywiołowością Skin i za jej przepięknym głosem. Zaczęli od "Yes It's Fucking Political". Z mocnym tekstem. Tak, żeby od razu na początku namieszać brudnym rockiem. Potem przyszedł czas na jedną z moich ulubionych piosenek, czyli "Charlie Big Potato".
Uwielbiam jej wstęp i właściwie moim zdaniem byłby on idealny na wejście tego zespołu. Ale jakoś szczególnie nie żałuję. Headbanging przy mocnym riffie był niemniej udany. Miło, że tym razem mogłam się bawić już w większej grupie fanów. Z czego jeden był naprawdę oczarowany chwilą, widać uwielbia ten zespół. Który z resztą nie dawał nam chwili wytchnienia, bo jako trzeci utwór zagrali "Because of You". Jeden chyba ze swoich najsławniejszych z ostatnich lat. Kilka osób poza mną znało tekst, więc razem skakaliśmy i darliśmy się jak najgłośniej możemy. A chyba nie muszę mówić jak brzmi refren? Śmialiśmy się za każdym razem, gdy ktoś próbował wyciągnąć takie wysokie nuty jak Skin, bo każdemu ze zdartym gardłem wychodziło coraz gorzej."God Loves Only You" to nuta wręcz idealna do tańca, więc można było przez chwilę wirować w tłumie. Co prawda nadal w 3/4 zupełnie nieruchawym i ospałym, ale było o niebo lepiej niż na My Chemical Romance. "My Love Will Fall" pomogło nam trochę ochłonąć i zebrać myśli. Mogłam w końcu dokładniej przyjrzeć się gitarzystom i perkusiście. Tak jak wokalistka, byli w szczytowej formie. Byłam zachwycona widząc, że cały zespół uśmiecha się ze sceny. Nie robi tego sztucznie, ani nie ma marsowej miny - ot, po prostu, szczerze się cieszy. Widać naprawdę kochają polską publiczność. A ona odwdzięcza się tym samym. "Over The Love" znów zmusiło mnie do ukazania moich wątpliwych talentów wokalnych, gdyż w tłumie między mną a kilkoma osobami pojawiła się prawdziwa rywalizacja - kto zaśpiewa głośniej! Na "I Can Dream" błagałam Skin, żebyśmy trochę przystopowali, bo kolana się pode mną uginały. Nic z tego. To jest kobieta wulkan. Kobieta pantera. Ktoś kiedyś, chyba na facebooku, napisał bardzo dobrze:
W żyłach Skin nie płynie krew, tylko nitrogliceryna!
Ma tyle życia w sobie, że mogłaby spokojnie obdarować kilka osób. Skacze i wygina się jak osiemnastolatka. "My Ugly Boy" to piosenka ociekająca seksem. Czy to właśnie wtedy Skin tak sobie upodobała jednego z kamerzystów i wykonała przed nim i z nim całkiem ciekawy taniec? Nie pamiętam, ale to był idealny moment. "Weak" to trochę spokojniejsza piosenka, można było się rozkoszować mocnym głosem wokalistki. Nie tylko ja tak myślałam, bo nieśmiałe śpiewy wokół mnie ucichły. A wszyscy kołysali się w rytm piosenki. Do czasu, aż skin zeszła ze sceny. Wtedy fani porwali ją w ramiona. Dotykali, trzymali mocno za nogi. Skin była oczarowana, uśmiechała się do wszystkich, podawała ręce. A tłum ją niósł i nie chciał, by wróciła na scenę. "Hedonism (Just Because You Feel Good)" to przepiękna ballada. Ja dalej delikatnie sobie pląsałam, niestety koło mnie chłopak tak zarzynał piosenkę, że cały czas miałam "banana" na twarzy i nie patrzyłam już dłużej na telebimy, tylko słuchałam jego popisów wokalnych. Wyśmiałam się serdecznie na tej piosence jak nigdy tego wieczoru. "Twisted" znów porwało mnie do skakania, a ja zastanawiałam się, czy dzisiejszego wieczoru dostanę moją ulubioną piosenkę w wersji live, bo pewnie już niedługo mieli zejść ze sceny. Niestety, jak usłyszałam "On My Hotel T.V.", zapomniałam o wszystkim. Skakałam w górę i w dół, wymachiwałam rękami, wykonywałam jakiś szaleńczy taniec, modląc się, żeby nie sprowadził deszczu i opadałam z sił. No i wtedy zaserwowali mi moje ukochane"Tear The Place Up". Nic to, że byłam cala spocona, że potrzebowałam na gwałt wody do picia... Liczyło się tylko to, żeby śpiewać jak najgłośniej i skakać jak najwyżej. Skin chyba też wzięła sobie to do serca. Trzynaście piosenek już za nią, a ona dalej biegała po scenie jak opętana. Coś cudownego! Wyginała się, tańczyła ze statywem. Słyszałam jak jakiś chłopak wrzeszczy do dziewczyny: "A ja głupi, jak pierwszy raz ją zobaczyłem, to pomyślałem "Matko, co to za diabeł?!"". Jeśli Skin jest diabłem, to w najlepszym wydaniu! "The Skank Heads (Get Off Me)" wycisnęło ze mnie ostatnie poty i Skunk Anansie zniknęli tak szybko, jak się pojawili. Wtedy mogłam z błogą miną położyć się na schodach stadionu i umierać z radości. Cudowne show!
Przed Moby dostałam propozycję, żeby jakimś cudem zostać przemycona na OC, ale raz, że nie chciałam ryzykować i dwa, że niezbyt lubiłam tego artystę. Przeszłam więc na trybuny, czekając aż koncert się zacznie. No i gdy się zaczął, stwierdziłam, że jest to muzyka absolutnie nie dla mnie. Za dużo bezsensownego łupania, chociaż ja muzykę elektroniczną naprawdę kocham. Jak się okazało - są pewni wykonawcy tej muzyki, których nie ścierpię. No i niestety po "We Are All Made of Stars" wyszłam ze stadionu i zamówiłam sobie kawę, czekając na moje towarzyszki. Powłóczyłam się trochę po małym miasteczku, spotykałam znajomych, których nie widziałam wcześniej, nie chcąc tracić dobrego miejsca na koncertach i gdy Moby wreszcie (wiem, jestem okropna) skończył grać, ruszyłam do autobusu.
Niestety tym razem komunikacja miejska mnie trochę zawiodła. Autobusy jeździły rzadko i były wypełnione po brzegi - szpilki wepchnąć się już nie dało. Na szczęście atmosfera w autobusie była przednia - ludzie nadal "pijani" koncertami, nie byli w nastroju i w stanie się złościć. Gdy więc po 10 minutach od momentu zajechania nad zatoczkę autobus ruszył, zamiast okrzyków w stylu "Wreeeeszcie" kierowca otrzymał gromkie brawa, które skwitował klaksonem. Było naprawdę miło. Szkoda, że takiej atmosfery nie zaznałam stojąc w tłumie, pośród "ludzkich kołków". Ale jestem pewna, że gdy Orange w przyszłym roku będzie równie kuszące, wybiorę się. Bo o ile na Heineken Opener Festival, czy Coke Live Music Festival warto wybrać się też dla samej atmosfery, to Orange Warswa Festival kusi ciekawymi gwiazdami za bardzo niską kwotę i na publiczność można przymknąć trochę oko.
To co? Widzimy się za rok?
Dzieki za relacje juz wiem ile zabawy mnie ominelo ;/
OdpowiedzUsuńNie raz, nie dwa będzie jeszcze lepsza ;) Pamiętam, jak kilka lat temu byłam za młoda, żeby rodzice puszczali mnie na jakiekolwiek festiwale. I jak bez przerwy biłam się w pierś, czytając recenzje z nich. Potem trochę zmądrzałam, kartek w kalendarzu ubyło i w końcu zyskałam zaufanie rodziców. I mogę sobie wybrać na jaki festiwal chcę pojechać. Oczywiście nie mogę zaliczyć wszystkich, bo kwestie finansowe nadal istnieją. No i nie będzie mi dane zobaczyć The Prodigy na Woodstocku, gdyż wspólnie z rodzicami stwierdziłam, że jak dla nas ten festiwal jest za bardzo niebezpieczny.
OdpowiedzUsuńWoodstock hmm nigdy nie bylam ale to co sie tam czasem dzieje .. to chyba tez narazie podziekuje ;) Fajnie ze w Polsce jest coraz wiecej ciekawych koncertow . Ja mam ochote na U2 bo ostatnio nie moglam pojechac na u2 kiedy bylo w Polsce .
OdpowiedzUsuńMój kolega był, ale wrócił niezadowolony - był w takim miejscu, że przed nim poruszali się ludzie z obiadem w ręku. A to hot-dogi, a to piwko, a to pizza. Zamiast słuchać koncertu i patrzeć na Bono, to on się skupiał na tych, co przechodzili z żarciem, bo mu zasłaniali ;)
OdpowiedzUsuńNie znałam wcześniej Skunk Anansie, ale po takiej rekomendacji na pewno to nadrobię. ;)
OdpowiedzUsuńCo za bezsens isc na koncert i myslec tylko o jedzeniu ! No niektorzy ludzie to mnie zadziwiaja ;)
OdpowiedzUsuń