Cecilia Randall "Hyperversum"

Gdy czytałam liczne recenzje tej książki na blogach, nie byłam całkowicie przekonania co do jej wartości. Bałam się, że historia w niej zawarta mnie przerośnie, a fabuła okaże się nudna i wtórna. Szczególnie, że ten tom jest niesamowicie gruby - liczy sobie 750 stron. Jednak, gdy wydawnictwo Esprit zaproponowało mi tę pozycję, postanowiłam się przełamać. I to była dobra decyzja.

Szóstka przyjaciół - Daniel, Ian, Jodie, Martin, Donna i Carl w wyniku awarii systemu podczas gry w Hyperversum przenoszą się do XIII-wiecznej Francji. Na samym początku są przekonani, że dalej znajdują się w samym środku rozgrywki RPG, gdy nagle zdają sobie sprawę, że nie mogą z niej wrócić. A co najważniejsze - że czekają na nich niebezpieczeństwa, a tym razem mają tylko jedno życie. Jeśli nie przystosują się natychmiast do średniowiecznych warunków - zginą. A to pogrzebie ich szanse na bezpieczny powrót do domu.

Przystosowywanie się do nowych realiów nie idzie przyjaciołom zbyt łatwo. Muszą pokonać strach przed byciem zabitym, barierę językową i niewygodne pytania o pochodzenie. Nauczyć się żyć bez zaawansowanej techniki, bez rodziny. Gdy jednak część z nich odnajduje bezpieczny dach nad głową przeżywa niesamowite przygody, stawia czoła nowym wyzwaniom. Znajduje w sobie pokłady odpowiedzialności, poświęcenia, honoru, troski o innych i odwagi.

Czy Daniel z młodego, niedoświadczonego chłopaka stanie się prawdziwym mężczyzną - rycerzem? Czy Ian poślubi swoją miłość, Isabeau, mimo jej wysokiego pochodzenia? Czy Donna i Jodie staną się prawdziwymi damami? I czy Carl przezwycięży swoją tchórzliwą naturę i przystosuje się do nowego stylu życia?

Jestem pod wrażeniem fabuły, jaką stworzyła Cecilia Randall opierając się na prawdziwych faktach z historii. Guillaume de Ponthieu na przykład istniał naprawdę. I jeśli był on tak mądry, sprawiedliwy i dobroduszny, jak przedstawiła go pisarka- pałam do niego ogromną sympatią. Cecilia wprowadziła fikcję w prawdziwą historię w fenomenalny sposób. Co prawda nie pasjonuję się tym przedmiotem, więc żadnych potknięć, czy niedociągnięć nie byłabym w stanie zauważyć nawet wówczas, gdyby ktoś mi je podał na tacy. Ale nie sposób było nie zauważyć, jak wraz z arcyciekawymi wydarzeniami autorka przemyca w powieści tonę ciekawostek o sposobie życia w średniowieczu. Co prawda byłam sceptycznie nastawiona do tego, jak Ian szybko opanowuje techniki władania mieczem (nawet jeśli ćwiczył jakieś we współczesności) i tego, że rzeczywiście dogaduje się z ówczesnymi rycerzami po francusku, używając dość fachowych słów (imperator, strategia, lenna, feudał, klinga itd.). Ale bądźmy szczerzy - każda książka, szczególnie fantastyczna, ma jakieś małe dziurki.

"Hyperversum" nie pozwala nam się nudzić. Znajdziemy w niej walki, potyczki, pojedynki, spiskowanie, zdradę, zakazaną miłość i kilka naprawdę udanych zwrotów akcji. Gwarantuję, że to 750 stron to dalej za mało, a gdy skończycie swoją przygodę z "Hyperversum", będziecie łapać się za głowę i wykrzykiwać "Ja chcę więcej!".

Sposób w jaki prowadzona była narracja podczas bitew, pojedynków i dyskusji o polityce byłby dla mnie kiedyś nieodpartym dowodem, że autorem książki jest mężczyzna. Tymczasem nad powieścią zasiadła naprawdę utalentowana kobieta. Chociaż może to dlatego te wszystkie opisy potyczek czytało się z zapartym tchem?

Kolejnym atutem tej książki są wyraziści bohaterowie - każdy z nich podczas tej niechcianej przygody przeżywa przemianę wewnętrzną. Szlifuje swój charakter, poznaje kim jest i czego jest wart. Mnie do gustu przypadli szczególnie Daniel i Donna. Daniel za swoją odwagę, męstwo i oddanie. Donna za to, że potrafiła być równocześnie twarda i delikatna. I za to, że nie bała się podjąć najtrudniejszej decyzji w swoim życiu, która okazała się być słuszna.

Opisy i dialogi porywały. Nie miałam ochoty oderwać się od książki ani na minutę. Nie było momentów, w których chciałam iść spać, albo zająć się czymś innym. Przez to moja książka "chodziła za mną" dosłownie wszędzie. Pokusiłam się nawet o wspólną kąpiel (sic!) co rzadko mi się zdarza, gdyż boję się, że kolejne godziny spędzę z mokrym tomem i suszarką w dłoni.

Jestem zachwycona. Ta powieść uczy, dostarcza rozrywki i nie pozwala o sobie zapomnieć. Zakończenie jest wzruszające i zdradza, że to nie koniec przygody z grą Hyperversum. Czekam na kolejne "spięcie na łączach" i jestem ciekawa, co nowego przyniesie przyjaciołom przeznaczenie...

"Wiesz co, Carl? Ten, kto ma odwagę walczyć w imię tego, co uważa za słuszne, zostaje naznaczony (...). To znak, który zostaje wypalony w tobie na zewnątrz i w środku i który zmienia cię na zawsze. Niełatwo przeżyć, gdy się go otrzyma... Zaczynam rozumieć, że potrzeba znacznie więcej odwagi, by go ze sobą nosić, niż by dać go sobie wypalić. A jeśli blizna jest tak głęboka, być może tylko bohater jest w stanie żyć z nią dalej." 
Daniel "Hyperversum" 



Pięć. To była chyba największa niespodzianka w tym roku. Książka, która w chwili, gdy ją otwierałam wydawała mi się skrajnie mierna, zasłużyła na tak wysoką ocenę.

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie wydawnictwu Esprit.

13 komentarzy:

  1. Kolejna pozytywna opinia o tej książce, więc czemu nie:)
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Po takiej wspaniałej i pozytywnej recenzji należy tylko osobiście zapoznać się z tą pozycją.

    OdpowiedzUsuń
  3. Również nie byłam przekonana do tej książki bazując tylko na recenzjach. Jednak skoro warto, to też się przełamie ;) 750 stron? Wow! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie, filmu jeszcze nie widziałam. Ogólnie wychodzę z założenia, że lepiej najpierw przeczytać książkę a dopiero potem przychodzi pora na film. Zaburzenie tej kolejności owocuje w to, że książka wydaje się być przewidywalna bo w sumie cały zarys akcji już znamy ;) Ale mam zamiar w najbliższym czasie obejrzeć ten film. A tak w ogóle to jaki on ma tytuł? Taki sam jak książki?

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam podobne wrażenia po lekturze, z tym, że inne podejście do książki - co prawda nie przepadam ani za historią ani za grami komputerowymi, ale męczyło mnie przeczucie, że ta opowieść przypadnie mi do gustu ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. ja jestem po lekturze już jakiś czas. Byłam nią zachwycona. Już dawno nie czytałam tak porywającej książki. A najlepsze jest to, że ma być druga część :) której nie przegapię :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja niestety nie moge podzielić Twojego zachwytu. Owszem, warstwa przygodowa powieści wypadła świetnie, ale reszta... Zwłaszcza realia "historyczne" mi się niepodobały - mam przyjaciółkę studiującą historię ze szczególnym sentymentem do średniowiecza i mogłam z nią przedyskutować wszystkie niedociągnięcia (chociaż moim ulubionym lapsusem i tak pozostaje haftowana złotą nicią kolczuga). No i to olanie kwestii bohaterek innych niż Isabeu (prawie nie odgrywają roli w tekście i chyba bym nie zauważyła nawet, gdyby w pewnym momencie znikły). No ale może ja po prostu za stara jestem.;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zamierzam kupić tę książkę w najbliższym czasie. Czytałam już dużo pozytywnych recenzji. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuję za tytuł i link. Owszem, mam w avatarze Taylor M. Skąd wiedziałaś? W każdym razie jesteś pierwszą osobą która to dostrzegła ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Moreni - jak już mówiłam, takie detale średniowiecza są mi obce :D Ja pewnie pisząc o nim popełniłabym jakiś gorszy błąd i np. zapomniała, że nie mieli wtedy centralnego ogrzewania albo prądu ;D:D
    Olanie bohaterek też mnie trochę bolało. Szczególnie, że przecież Cecilia to dziewczyna, powinna opisywać więc bohaterki, w końcu są tej samej płci :D Trochę to dziwne.

    Gabrielle - odpisałam Ci na blogu :)

    OdpowiedzUsuń
  11. No tak. Ja plotkary nałogowo nie oglądam ale Taylor lubię od jakiegoś czasu. Ją i jej piosenki. Głos ma fenomenalny. Do niedawna nie mogłam jej skojarzyć z plotkarą, bo w serialu wygląda tak łagodnie, naturalnie i niewinnie, a w życiu prywatnym... już mniej ;) Co do jej stylu i możliwości dobierania ubioru masz rację. Niektórzy są o wiele bardziej uprzywilejowani od nas, trzeba się z tym pogodzić :D

    OdpowiedzUsuń
  12. tak entuzjastyczna opinia z miejsca zachęca do bliższego poznania książki, choć trzeba przyznać, że 750 stron brzmi trochę przytłaczająco.

    OdpowiedzUsuń
  13. Coś mi zjada komentarze. :(
    Po raz trzeci piszę, że uwielbiam grube książki i chętnie poszukam...

    OdpowiedzUsuń