Ponieważ są święta, chciałam Wam przybliżyć kilka produkcji filmowych bez których ten czas spędzony z rodziną byłby dla mnie zdecydowanie mniej magiczny. Nic tak pozytywnie nie nastraja, jak dobre filmy, książki i muzyka. A skoro o tej ostatniej już pisałam, a książki stricte świątecznej jeszcze nie czytałam, opiszę Wam kilka filmów. Dziś chciałabym przyjrzeć się bliżej "The Holiday", którym mogliśmy się delektować dosłownie wczoraj na TVN'ie.
Iris (Kate Winslet) jest od dobrych trzech lat beznadziejnie zakochana w mężczyźnie, który manipuluje jej uczuciami. Gdy okazuje się, że on w końcu podejmuje decyzję i zamierza pobrać się z jedną ze swoich koleżanek z pracy, dziewczyna mówi "dość" - postanawia się całkowicie odgrodzić od nieszczęśliwej miłości i wyjechać z Londynu jak najdalej. W międzyczasie Amanda (Cameron Diaz), bogata właścicielka firmy produkującej zwiastuny filmów, dowiaduje się, że jej chłopak, z którym mieszkała już od 6 lat, właśnie ją zdradził. Ona także nie ma co ze sobą zrobić na święta, nic jej nie trzyma w Los Angeles. Obie dziewczyny spotykają się w sieci na pewnej stronie, która organizuje świąteczne wymiany domów. Okazuje się, że obie szukają tego samego - odpoczynku od mężczyzn i odrobiny rozrywki. Nie czekają więc długo i wyruszają na lotnisko, by przez dwa tygodnie wieść zupełnie nowe, pozbawione trosk życie. Cy rzeczywiście im się to uda?
Scenariusz filmu jest bardzo oryginalny, chociaż oczywiście należy do tych przewidywalnych do bólu. O dziwo jednak, tutaj wcale ten fakt nie drażni, a nawet wręcz przeciwnie - wzbudza szeroki uśmiech na twarzy. W "The Holiday" oprócz tradycyjnych wątków romantycznych mamy jeszcze dwa poboczne, które pomagają całości zachować odpowiednią harmonię. Nie czujemy dzięki temu przesytu i nie dostajemy mdłości w każdej kolejnej minucie.
Historia Arthura Abbotta chwyta za serce, a scena finałowa z jego udziałem wyciska łzy (przynajmniej ze mnie). Wątek z Grahamem wychowującym samotnie dwie urocze córeczki jest nie mniej fantastyczny - nie znam takiej osoby, która by się nie uśmiechnęła na widok Jude Law udającego "Mr. Napkinhead".
A co z miłością? Amanda z Grahamem są fantastycznie dobrani. I choć z początku mogłoby się wydawać, że ich uczucie jest fałszywe i chwilowe (bo po kilku minutach od poznania się poszli ze sobą do łóżka), to jednak trzeba zauważyć, że po tym fakcie zaczynają ze sobą rozmawiać i okazuje się, że dużo ich łączy. Jedyna rzecz, z której scenarzyści mogliby zrezygnować, to scena, w której Amanda zatrzymuje samochód i biegnie z powrotem do ukochanego - jak dla mnie to jedyne miejsce, gdzie film staje się przesłodzony. Nie zapominajmy o parze Iris&Miles (moim osobistym faworycie) - obydwoje borykają się z ludźmi, którzy kompletnie nie zasługują na ich uczucia i pomagają staremu człowiekowi podsumować swoje życie. Ich związek nie jest gwałtowny i burzliwy - rodzi się powoli i opiera się przede wszystkim na przyjaźni. Uczucie nadchodzi o wiele później, a nie wiadomo przecież, czy w ogóle przetrwa.
Mam tyle do powiedzenia, że nie wiem od czego zacząć. Nie obrazicie się, jak wypunktuję moje myśli?
Film nie byłby dla mnie takim arcydziełem, gdyby nie:
*gra aktorska. Cameron Diaz i Kate Winslet oddały fantastycznie każdą cechę charakteru odgrywanych postaci. Po samym tylko zerknięciu na mowę ciała obydwu aktorek można szybko stwierdzić, że Iris jest dobroduszna, niezdecydowana i delikatna, a Amanda wesoła, ciepła i odrobinę za bardzo spięta. To samo tyczy się Jude Law i Jacka Blacka. Law non stop wygląda, jakby miał się rozpłakać (i o to chodzi, bo taki jest też Graham), a Black to typ dowcipnego mężczyzny, który w głębi serca jest odrobinę niepewny i zakompleksiony.
*muzyka. Zimmera kocham całym sercem i pluję sobie w brodę, że dotychczas zgarnął tylko jednego Oscara (jakby to też moja wina była...). To, co potrafi zrobić z filmem za pomocą dźwięków, jest wprost niesamowite. Jego muzyka buduje całą atmosferę, od niej zależy dużo, nawet niemała część oceny filmu. A jak ja mam się nie rozkleić, gdy jego utwory tak bardzo grają na moich uczuciach?
*scenografia. Kto mnie zna, wie że jestem pełna sprzeczności. Tak, jakby żyły we mnie dwie zupełnie różne osoby. I tak, zachwycałam się podczas każdego ujęcia małego miasteczka w Anglii i tego magicznego, nastrojowego domu Iris (ta wanna, to łóżko, ten kominek...). A gdy przychodziła pora na kilka ujęć willi Amandy - działo się podobnie (ta sala do gimnastyki, to łóżko, ta filmoteka, ten wspaniały basen!).
*byłby on czymś więcej niż tylko komedią romantyczną. Film tak naprawdę nie pokazuje miłości jako takiej. On skupia się przede wszystkim na różnych obliczach samotności i sposobów, w jaki sobie z nią radzimy. Jest ciepły, zabawny, uroczy, delikatny, magiczny... Aż brak mi epitetów. Takich obrazów ze świecą teraz szukać...
"The Holiday" oglądam około dwóch razy w roku i jeszcze mi się nie znudził, bo cały czas zakochuję się w nim na nowo. Ma w sobie zaklętą cząstkę magii, która jest mi potrzebna, by wczuć się w świąteczną atmosferę. Jeśli macie depresję zimową albo po prostu chcecie obejrzeć kawał dobrego, pozytywnego filmu, to nie wahajcie się i sięgajcie, bo naprawdę warto.
9/10
Oj tak, oglądałam i bardzo mi się spodobał. Cieszę się, że natknęłam się na niego choć był to całkowity przypadek ;)
OdpowiedzUsuńJa nie oglądałam, ale moja córka bardzo lubi ten film. Muszę nadrobić.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam świątecznie.
Nawet nie wiedziałam, że istnieje jeszcze w naszym małym bloggerskim światku ktoś, kto nie obejrzał "The Holiday"! ;) Wiem, że wiele z Was bardzo lubi ten film, z resztą już niejedna pisała recenzję na swoim blogu. Ja tę pisałam głównie po to, żeby podzielić się swoimi wrażeniami, bo wiedziałam, że nie mam za bardzo komu polecać już ;) Więc, Beatrix, nadrób, nadrób - naprawdę warto :)
OdpowiedzUsuńTeż oglądałam ten film i mimo paru minusików, to jednak przypadł mi do gustu.
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu tego co napisałaś o tym filmie, to pewne, że muszę go obejrzeć;)
OdpowiedzUsuńOglądałam rok temu i bardzo mi się podobał ;-)
OdpowiedzUsuńOglądałam wczoraj i bardzo mi się podobał. Zwłaszcza moje uznanie zyskał staruszek, który z takim umiłowaniem mówił o kinie i scenopisarstwie. Z pewnością jeszcze nieraz obejrzę ten film. :D
OdpowiedzUsuńNo właśnie ten jeden, cudowny staruszek podniósł znacząco poprzeczkę tego filmu ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie skończyłam oglądać (byłam tą, która wcześniej o filmie nie słyszała i nie wiedziała), dlatego dzięki za recenzję! :-) Film bardzo mi się podobał, można było się pośmiać i popłakać też.
OdpowiedzUsuń~Cassiel (http://niebianskie-pioro.blogspot.com/)
O to widzę, że masz tak jak ja i też oglądasz swoje ulubione filmy często ;)
OdpowiedzUsuńCassiel, to bardzo mi się miło zrobiło, że Cię zachęciłam i Ci się spodobało ;)
OdpowiedzUsuńBeatriz, ja jestem tylko ciekawa kiedy mi się "The Holiday" znudzi ;)
O :)) Kolejna recenzja "holiday". Czyli wiemy, kto spędził święta przed telewizorem ;)
OdpowiedzUsuńKsiążkoholiczko - oj no, oj no... Trzeba było odpocząć troszkę po kolacji wigilijnej i sprzątaniu ze stołu ;)
OdpowiedzUsuńRównież pałam miłością do "Holiday". Przez przypadek wybrałam się na ten film do kina i zakochałam się! :)
OdpowiedzUsuńTegoroczny seans mam już za sobą.
Oczywiście oglądałam ten film już nie raz,uwielbiam;)
OdpowiedzUsuńŚwietny film jak dla mnie :-) Ogólnie nie przepadam za Cameron Diaz, ale w tym filmie bardzo mi się podobała :D
OdpowiedzUsuńJezu, Jezu, Jeeeeezu, ja tak ogromnie kocham ten film! Mój ulubiony, ukochany, mogę go oglądać 86988786790 razy dziennie i nigdy, NIGDY mi się nie znudzi!
OdpowiedzUsuńŚwietny film, muszę go obejrzeć jeszcze raz :)
OdpowiedzUsuń