Znacie to uczucie, gdy zamykacie pierwszą część książki i macie palącą potrzebę sięgnięcia po drugą? Ja tak i dlatego bardzo się cieszę, że miałam ją pod ręką i mogłam zacząć lekturę od zaraz!
Lilah, marzycielka, która nigdy nie odmówi sobie flirtu z miłym mężczyzną ratuje z oceanu rannego mężczyznę. Instynktownie rzuca się w fale i cumuje go do brzegu, a potem znów bez chwili zastanowienia przywozi go do domu i zaczyna się nim opiekować. Max, bo tak nazywa się tajemniczy przybysz, w podzięce za uratowanie życia pomaga Lilah w poszukiwaniu zaginionych szmaragdów. Czy uda im się je znaleźć? A może, po drodze, znajdą coś jeszcze, coś o wiele piękniejszego?
Suzanna, skrzywdzona i zamknięta w sobie, poprzysięga sobie, że nigdy nie zwiąże się z żadnym mężczyzną. Liże swoje rany i zajmuje się wychowywaniem dzieci, gdy siostry składają jej propozycję nie do odrzucenia - musi porozmawiać z Holtem Bradfordem, mężczyzną, w którym była kiedyś zakochana i którego omal nie potrąciła samochodem. Jak to mówią "Kto się czubi, ten się lubi", ale Suzanna boi się kolejnego ciosu.
Zdaję sobie sprawę, że większość osób na słowo "romans" toczy pianę z ust albo wchodzi pod stół i z szaleństwem w oczach i widelcem w ręku dybie na ofiarę... Ja sama się do nich zaliczałam, ale to było dawno i nieprawda. W ciągu czterech ostatnich lat połknęłam jakieś 3/4 polecanych filmów o miłości i kilka różnych książek, ale po tym jak opadły pierwsze emocje, mogę z pełną świadomością przyznać, że niewiele w tych dziełach jest oryginalności i trudno znaleźć prawdziwe perełki. Dziwnym trafem jednak moje drogi skrzyżowały się z dwoma tomami opowieści "Siostry Calhoun" i po lekturze mogę stwierdzić, że wędrują one na półkę moich książkowych ulubieńców.
Dlaczego? Bo są nieskomplikowane, ale pozbawione infantylności. Bo są ciepłe i radosne, bo zawsze kończą się dobrze, jak to romanse. Owszem, brakuje w nich taczki realizmu i szczypty większej pikanterii, ale są DOBRE! Nora Roberts bardzo przytomnie i zmyślnie wplotła w historie o miłości sióstr smutną tajemnicę prababci Calhounów i całkiem zajmujący wątek kryminalny. Może to jest właśnie ten tajemny przepis na nie tylko zjadliwy, ale także oryginalny romans?
Lilah i Suzanna to ta bardziej zmysłowa i romantyczna część sióstr Calhoun. Obydwie kochają mniej gwałtownie i mniej namiętnie, ale równie desperacko potrzebują drugiej połowy. Podoba mi się ta całkowita zmiana tempa powieści, bo po roztrzepanych i gwałtownych C.C i Amandzie spodziewałam się wtórności i wymęczenia materiału. A jednak pozytywnie się zaskoczyłam!
Pisałam to już przy pierwszej części tej serii, ale się powtórzę. Obydwie części - "Catherine i Amanda" oraz "Lilah i Suzanna" wciągają i nie pozwalają się odłożyć na bok. Czyta się je bardzo szybko i ciągle chce więcej. Owiewa je taka nutka... radości i szczęścia (?), która sprawia, że czytelnik chce być częścią tej wspaniałej rodziny i wraz ze swoimi czterema siostrami cieszyć się każdą minutą swojego życia.
Piątka.
Jeśli ktoś przeczytał te obydwa tomy i ma ochotę na więcej, to spieszę Wam przekazać miłą informację, którą zaskoczyła mnie Donna pod pierwszą recenzją - pani Roberts napisała jeszcze jedną książkę, która nawiązuje do serii Sióstr Calhoun - opowiada ona o losach siostry O'Riley'ego i nazywa się "Pomyślne wiatry".
No, musisz tak polecać? :D Rzadko kiedy czytam tego typu książki, ale no.. akurat te chcę :DD
OdpowiedzUsuńChyba nie do końca w moim typie :)
OdpowiedzUsuńAle czemu tak ogólnikami, rozwiń, jestem ciekawa, może się jakaś ciekawa wymiana zdań stworzy?
UsuńNa razie mam uraz do Nory Roberts, może kiedyś się przełamię...
OdpowiedzUsuńA po której książce?
UsuńPo Norę rzadko sięgam, ale tym razem czuję się wielce zachęcona :D
OdpowiedzUsuńRaczej rzadko sięgam po tego typu książki, ale po tę serię wyjątkowo bym sięgnęła. :)
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale nie umiem się przekonać do tej autorki. Kojarzy mi się z płytkością... tak po prostu. Jak dotąd nie czytałam żadnej jej książki, więc żadnych osądów nie powinnam wygłaszać, ale to moje pierwsze skojarzenia z jej książkami. Może nie jestem odpowiednią osobą do czytania typowych romansów? Jednak muszę stwierdzić, że zachęciłaś mnie w jakiś sposób do przeczytania tych dwóch tomów - skoro nie da się od nich oderwać. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Z Norą Roberts jestem nieco na bakier, ale nie mówię nie - na razie mam w planach Czarne wzgórza, a potem się zobaczy ^^
OdpowiedzUsuńWolę książki Nory Roberts pisane pod pseudonimem, więc tej powieści mówię stanowcze nie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Hm, ale to pseudonim świadczy o jakości?
Usuń