Trish Wylie "Kto się śmieje ostatni"

Problem z romansami polega na tym, że jest ich na rynku naprawdę mnóstwo. Trzeba więc napisać historię, która będzie się chociaż trochę wyróżniać. Ale trzeba uważać na to, by przy jej tworzeniu za bardzo nie przekombinować...

Każdy dzień Mirandy Kravitz jest zaplanowany w najdrobniejszych szczegółach, łącznie z tym, co zje na śniadanie. Ludzie przy niej skaczą, są niezwykle mili i uczynni, a dziewczyna mimo wszystko czuje się niezwykle samotna. Bo jak tu komukolwiek zaufać i mieć pewność o jego szczerych intencjach, jak się jest córką burmistrza Nowego Jorku? Wyjazdy, spotkania i uśmiechanie na zawołanie może być bardzo męczące. Dodajmy do tego nowego osobistego ochroniarza, Tylera, który powziął sobie za punkt honoru nie opuszczać swojej podopiecznej na krok - w tym momencie Miranda mówi "dość" i robi wszystko, by zdenerwować i zniechęcić swojego nowego goryla. Szkoda tylko, że z każdym dniem wydaje jej się coraz bardziej pociągający...

O ile mnie pamięć nie myli, to dawno temu oglądałam film, którego fabuła była bardzo podobna, tyle że przeznaczona dla młodszych odbiorców. Ja, na samą myśl o pikantniejszej "powtórce z rozrywki", aż przebierałam nogami, bo lubię historie o niepokornych, zadziornych dziewczynach.

Miranda to właściwie wzór do naśladowania - wie kiedy przywalić, a kiedy pogłaskać po głowie. Jest bardzo ambitna i za wszelką cenę chce się usamodzielnić. Szuka akceptacji i miłości, gdyż bardzo rzadko dostaje ją od rodziców. Mimo kiepskich relacji w domu, świetnie radzi sobie z ludźmi - umie ich słuchać i z nimi przebywać.

Tyler to typ cichej wody. Tajemniczy, seksowny, wydawałoby się, że opanowany... do czasu, gdy coś mu się nie spodoba. Mimo wszystko można mu ufać i na nim polegać. Ma fioła na punkcie zapewniania bezpieczeństwa tym, na których mu zależy - która dziewczyna nie chciałaby, by tak o nią dbano?

Czytając tę powieść miałam wrażenie, że jest trochę przekombinowana. Trish Wylie chciała za dużo przekazać - przez to dialogi w wielu miejscach wydawały się naciągane i mało realistyczne. Nie zabrakło też dużej ilości patosu i wielu łzawych zdań na koniec.

Mimo wszystko, sam pomysł na fabułę jest bardzo ciekawy, a poszczególne sceny (w parku, w szemranej dzielnicy, z małą dziewczynką) całkiem dobre - i to nie tylko te romantyczne!

"Kto się śmieje ostatni" nie jest książką złą, bo czyta się ją naprawdę przyjemnie, mimo małych zgrzytów. Nie jest to jednak taka historia miłosna, którą zapamiętuje się na długo. Ale jako "odprężacz" do leżaka na lato - jak znalazł!

Ocena: 3/6



Książkę do recenzji otrzymałam od wydawnictwa Harlequin.


7 komentarzy:

  1. Właśnie czytałam pierwszą część i jak skończę biorę się za tą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Całkiem przyjemna w lekturze, choć nie urywa dupy, że się tak brzydko wyrażę ;) Jak na mój gust była ciut lepsza niż każdy inny przeciętny romans, który miałam wątpliwą przyjemność czytać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie jednak ciut gorsza, czytałam lepsze ;)

      Usuń
  3. "Kronika ślubnych wypadków" pozostawiła dobre wspomnienia, dlatego chętnie sięgnę po "Kto się śmieje ostatni". Nie oczekuję ambitnej lektury, więc nie powinnam zawieść się zbyt mocno. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się wynudziłam przy tej książce. Drażniła mnie jej naiwność, infantylizm, kiepski język, jakim została napisana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie język był ok, a naiwność... jak kogoś się trzyma pod kloszem, to tak właśnie jest. Niemniej jednak ja też czytałam o wiele lepsze romanse ;)

      Usuń
  5. Ostatnio mam dość takich normalnych historii miłosnych, po takiej ogromnej ilości szukam takich wyjątkowych, jak pewnie większość czytelników :) Pozdrawiam i zapraszam do siebie na recenzję czarnej komedii "Turyści" :)

    OdpowiedzUsuń