Następny dzień był już mniej łaskawy - od rana się chmurzyło i było też zimniej, więc tym razem na festiwal zabrałam wór ubrań, bo jestem strasznym zmarzluchem.
Dnia drugiego naszymi faworytami byli IAMX i w jakimś tam mniejszym stopniu Thirty Seconds to Mars, więc nie spieszyłyśmy się zbytnio z wyjazdem z hostelu (poza tym bardzo bolały nas mięśnie po szampańskiej zabawie na Ghost i R+). Gdy zdążałyśmy do wejścia, na scenie grali Negamaro. Gdy znalazłyśmy sobie miejsce przy ławkach pod parasolami z napisem "Carlsberg" uderzyła nas skandalicznie mała ilość osób obecnych na festiwalu. O ile pierwszego dnia lotnisko no... prawie pękało w szwach, o tyle dnia drugiego była względna cisza i spokój, brak kolejek do Toi Toiów, co się stało? Czyżby aż tak słaby lineup i nietrafiony termin festiwalu? Bardzo możliwe.
IAMX
Teraz nastąpi mega długie narzekanie na Echelon, więc jak ktoś nie chce czytać, to polecam przewinąć:
Przyznam, że stanie w towarzystwie osób, które gówno wiedzą o zespole, który właśnie ma wejść na scenę i ogólnie stoją jak za karę, było naprawdę BARDZO dziwnym doświadczeniem. Żeby uprzedzić hejty (chociaż pewnie i tak się znajdą po relacji z ostatniego koncertu) ja też kiedyś uwielbiałam Thirty Seconds to Mars! Myślę, że jeszcze z siedem lat temu byłabym skłonna nawet nosić tę dziwną bransoletkę z kolorowymi serduszkami, którą z dumą prezentował kiedyś Jared, a która stała się kolejnym must have'm nowego pokolenia Echelonu. Swoje jednak już przeżyłam i widząc napalone fanki Jareda, które kręcą nosem na IAMX dostawałam spazmów. Po cholerę wysiadywać pod tą sceną (nie wiem, hodujecie tam jaja jakieś?) i zajmować miejsce fanom innych kapel? Boże, nawet byłabym już w stanie zrozumieć to całe wystawanie od bladego świtu, ale czy kultura, dobre serce i odrobina pomyślunku to dla Was za dużo? Przychodzą sobie fani IAMX, nie wystarczy ich przepuścić do przodu na tę jedną, zakichaną godzinę i dać im się godnie pobawić, a nie stać z wykrzywioną gębą przez cały koncert i jeszcze zasłaniać widok? Nikt Wam nie chciał tego miejsca ukraść, zeżreć też nie, więc nie widzę problemu. Oczywiście nie generalizuję tutaj, bo nie mogłabym nie wspomnieć o czwórce przemiłych dziewczyn, które same zaproponowały taką wymianę i były pozytywnie nastawione, zarówno jeśli chodzi o koncert, jak i naszą zabawę podczas niego.
(żródło) |
Na scenę wkraczają Alberto, Richard, Janine (JANINKA!) i jakaś niesamowicie piękna kobietka, której nie miałam jeszcze okazji poznać (jak się okazało, była to panna Sammi Doll). Zaraz za nimi Chris (wokalista), osobnik wyjątkowo urodziwy, w kapturze, białej marynarce i z "ajemseksowym" winem w ręce. Zaczęli od "Kiss + Swallow", piosenki, która nieodmiennie kojarzy mi się z ich koncertem w Łodzi i widokiem wielu par (także homoseksualnych) całujących się wokół. Stałam w takim miejscu, że gdy krzyczałam:
"Echo Echo, I know it's a sin to kiss and swallow
Echo Echo, a kick in the head to kill the hollow"
słyszałam tylko siebie. Było to smutne i wkurzające, gdyż Echelon stojący obok mnie dzielił się na ludzi zdziwionych, że znam słowa piosenki, uśmiechniętych i bawiących się ze mną oraz na zdecydowaną większość - tych, którzy stali wkurzeni na cały świat i nie pasowało im, że się ruszam i śpiewam. Peszek! Następnie wybrzmiało "Sorrow", a ja stałam przez chwilę, będąc pod głębokim wrażeniem wokalu Janine - słuchałam jej już 2 razy wcześniej na żywo, ale ta kobieta ciągle mnie zaskakuje. Dzisiaj na przykład zaskoczyła mnie pozytywnie nie tylko śpiewem, ale także strojem - prawie było jej widać piersi (swoją drogą bardzo ładne piersi ;) ). Chris pod koniec piosenki nie mógł sobie odmówić polizania gitary Alberto Alvareza, którego uśmiech przyprawił moją przyjaciółkę o zawroty głowy (wtedy było już jasne, że przepadła na amen!). "The Alternative" zwiastowało tylko jedno - natężenie genialnych bębnów. I tak też się stało, zarówno Alberto, jak i Chris mieli tutaj pole do popisu. Janine za to ruszyła się ze swojego miejsca i przeszła do prawej strony, gdzie stałam ja. Nie mogłam się powstrzymać i wrzasnęłam "JANINA!" (ku przerażeniu stojącego Echelonu), co ona skwitowała najbardziej uroczym uśmiechem na Ziemi, a potem zrobiła swoją firmową groźną minę. W tym momencie poczułam, że odpływam...
Na "Music People" dopiero zauważyłyśmy, że nie byłyśmy także obojętne dla gitarzysty, który właściwie na każdej piosence spoglądał na mnie i Tosię ciekawie, po części też dlatego, że stałyśmy na przeciw niego. No i jako nieliczne, stojące bardziej z przodu, znałyśmy słowa piosenek... Tłum o dziwo zaczął się wyrabiać - widziałam coraz więcej rąk w górze. Pod koniec piosenki Corner znów zbliżył się do instrumentów perkusyjnych i odłożył mikrofon - tak, to był czas na wykrzyczenie (przepraszam za dosadność): "Napierdalać!" (jedna z dziewczyn otrząsnęła się z przestrachem, jakby bała się, że zabije ją ściana dźwięku albo na scenę wkroczy Behemoth, a ja... poczułam okrutną satysfakcję, mwahahaha). Z każdą kolejną sekundą Chris wygrywał coraz szybszy rytm - to było genialne zwieńczenie piosenki. "Cold Red Light" poniosło mnie tak mocno, że pamiętam tylko, jak krzyczałam z całych sił "Faith is not enough, sex is not enough, drugs are not enough", a w przerwach podziwiałam uroczą i piękną Doll, która świetnie wpasowała się do reszty zespołu. Szkoda, że nie podeszła do nas bliżej... "I Come With Knives" oczarowało mnie od pierwszego przesłuchania na płycie. Niemieckojęzyczne kobiece chórki przyprawiają mnie o dreszcz rozkoszy, a na żywo wykonywane przez Janine i Doll brzmią naprawdę cudownie:
Na "Music People" dopiero zauważyłyśmy, że nie byłyśmy także obojętne dla gitarzysty, który właściwie na każdej piosence spoglądał na mnie i Tosię ciekawie, po części też dlatego, że stałyśmy na przeciw niego. No i jako nieliczne, stojące bardziej z przodu, znałyśmy słowa piosenek... Tłum o dziwo zaczął się wyrabiać - widziałam coraz więcej rąk w górze. Pod koniec piosenki Corner znów zbliżył się do instrumentów perkusyjnych i odłożył mikrofon - tak, to był czas na wykrzyczenie (przepraszam za dosadność): "Napierdalać!" (jedna z dziewczyn otrząsnęła się z przestrachem, jakby bała się, że zabije ją ściana dźwięku albo na scenę wkroczy Behemoth, a ja... poczułam okrutną satysfakcję, mwahahaha). Z każdą kolejną sekundą Chris wygrywał coraz szybszy rytm - to było genialne zwieńczenie piosenki. "Cold Red Light" poniosło mnie tak mocno, że pamiętam tylko, jak krzyczałam z całych sił "Faith is not enough, sex is not enough, drugs are not enough", a w przerwach podziwiałam uroczą i piękną Doll, która świetnie wpasowała się do reszty zespołu. Szkoda, że nie podeszła do nas bliżej... "I Come With Knives" oczarowało mnie od pierwszego przesłuchania na płycie. Niemieckojęzyczne kobiece chórki przyprawiają mnie o dreszcz rozkoszy, a na żywo wykonywane przez Janine i Doll brzmią naprawdę cudownie:
"Kinder und Sterne küssen und verlieren sich
Greifen leise meine Hand und führen mich
Traumgötter brachten mich in eine Landschaft
Schmetterlinge flatterten durch meine Seele"
Natomiast pan Chris i pan Alberto już od kilku piosenek serwowali nam przepyszny fanserwis - a to wokalista lizał gryf gitary, a to wypinał się, chcąc pograć na niej... zadkiem, a to przytulał do siebie Ala, a to poił go (nieudolnie) winem. "Tear Garden" było prawdziwą ucztą dla uszu. Alvarez i Corner zbliżyli się do bębnów (polali je wodą dla lepszego efektu wizualnego!) i zagrali nam tak genialnie (stukając się w czasie gry pałeczkami, gdy akurat nie uderzali nimi o membranę), że ja stałam z otwartymi ustami i chłonęłam, zapominając zupełnie o tym, by śpiewać.
Wiedziałam, że na "My Secret Friend" Teofila się rozpłynie i chociaż nie widziałam jej oczu, bo stała przede mną, mogłam tylko się domyślać, że zapaliły się w nich szalone ogniki. Obydwie śpiewałyśmy ile sił w płucach, a na:
Wiedziałam, że na "My Secret Friend" Teofila się rozpłynie i chociaż nie widziałam jej oczu, bo stała przede mną, mogłam tylko się domyślać, że zapaliły się w nich szalone ogniki. Obydwie śpiewałyśmy ile sił w płucach, a na:
(żródło) |
"Break my deepest promise"
brakowało mi już oddechu i musiałam posilić się wodą. Moje gardło powoli kompletnie wysiadało. Nie pomogła mu kolejna piosenka, którą pokochałam tak mocno, że słuchałam jej - i tylko jej - kilka dni z rzędu. Mowa o "The Unified Field" i jej wręcz anielskim brzmieniu. Nie trudno było o szklanki w oczach i łamiący się głos, bo piosenka jest po prostu nieskończenie piękna i, mimo swego delikatnego podkładu, niezwykle silna, mocna i epicka. Wokalista kazał nam klaskać, mówiąc "No excuses, you lazy fuckers, come on!" (zaśmiałam się szyderczo z satysfakcją, że nie tylko mnie wkurzają ludzie, którzy stoją jak kołki). Skakaliśmy więc, klaskaliśmy i - ci co umieli tekst - krzyczeli z całej siły:
"Just beacuse I don't care
Doesn't mean I don't feel
Just because I don't feel
Doesn't mean I don't understeand
We are one in the unified field"
"Kingdom of Welcome Addiction" zmusiło mnie do gwałtownego ruszania głową, mimo że po pierwszym dniu festiwalu miałam tak obolałe mięśnie, że ledwo wytrzymywałam w pozycji stojącej. Zaczęłam się niepokoić, bo nadal nie zagrali "Spit It Out", a ja razem z przyjaciółką wykonujemy ją co roku na wakacjach, śpiewając i grając na gitarach w Augustowie. Po "Nightlife" IAMX zeszli ze sceny i... już nie wrócili. Zakończyli koncert z ogromnym przytupem i pozostawili po sobie dziwną, ale pozytywną dawkę dobrej energii. Ja jednak nie mogłam pozbyć się tego niemiłego uczucia i ogromnego zawodu - "Spit It Out" jest i była dla mnie bardzo, ale to bardzo ważną piosenką i po prostu w życiu bym nie przypuszczała, że ominą ją w secie! Mimo wszystko koncert uważam za cholernie udany.
Oczekiwania i kawałek Paramore
Kolejne godziny minęły nam w oczekiwaniu na Thirty Seconds to Mars. Na jednej połowie Paramore jadłyśmy kebaba (a ja śpiewałam z pełnymi ustami), a na drugiej stałyśmy już w pobliżu sceny, wykrzykując teksty piosenek i trzęsąc się radośnie do rytmu. Hayley zaraża swoim entuzjazmem i choć nie lubimy Paramore na tyle, by dawać z siebie 100% mocy i śpiewać wszystkie linijki utworów z pamięci, to nie można było tak po prostu spędzić ich całego koncertu pod parasolem. Załapałyśmy się również na wyznania wokalistki, która dziękując wszystkim za przybycie powiedziała, że wciąż bardzo trudno jest im uwierzyć w swój sukces, że budzą się rano i myślą "Gramy już 10 lat, zdarzały nam się wzloty i upadki, ale mimo to dziś... dziś jesteśmy tutaj!". Ja Paramore lubię posłuchać od czasu do czasu dla rozluźnienia, więc raz po raz podśpiewywałam sobie pod nosem co lepsze fragmenty.
Gdy wyszli Stereophonics, my usiadłyśmy sobie grzecznie na kurtkach, powdychałyśmy trochę świeżego powietrza i porobiłyśmy zdjęcia pięknemu zachodowi słońca. Następnie podniosłyśmy się i ruszyłyśmy, bo już za chwilę na główną scenę miały wkroczyć gwiazdy wieczoru.
THIRTY SECONDS TO MARS
I tutaj nastąpi dość spora dygresja, więc niezainteresowanych ponownie zapraszam do przewinięcia:
Thirty Seconds to Mars słucham od końca 2006 roku. Kiedyś nawet należałam do pierwszego Polish Echelonu i byłam naprawdę zafascynowana tym zespołem. Uwielbiałam zarówno pierwszą, jak i drugą płytę (choć pierwszą o wiele, wiele bardziej) i miałam tę przyjemność, że mój pierwszy w życiu koncert, na jaki kiedykolwiek poszłam, był 07.02.2008 roku w Londynie i byli to właśnie Marsi. Wówczas tylko w połowie zdawałam sobie sprawę, jak wielkie szczęście spotkało mnie i moją przyjaciółkę - miałyśmy okazję wysłuchać na żywo wszystkich piosenek z ABL i aż pięć z S/T. Kochałybyśmy pewnie Marsów aż po dziś dzień, gdyby nie ogromny przeskok w ich muzycznym stylu, ogromne parcie na międzynarodową sławę i kompletna zmiana targetu (słuchamy, o WIELE rzadziej, ale słuchamy nowych płyt, ale na koncertach po prostu nie idzie już wytrzymać). Począwszy od 2009 roku 30 Seconds to Mars zaczęły rozpoznawać i wielbić coraz młodsze osoby, a ich muzyka stawała się coraz bardziej popowa i płytka. Od tego czasu zaliczyłam jeszcze trzy koncerty 30stm w Polsce i z każdym kolejnym było gorzej. Impact wbił im gwóźdź do trumny.
Zaczęło się od "Birth", czyli jednego z najbardziej znośnych kawałków z nowej płyty. Jared wszedł na swoją partię czysto - co, jak co, ale jego głos zawsze będę lubić. "Conquistador" specjalnie mnie nie zdziwił, trochę sobie potupałam, trochę podśpiewywałam, nic specjalnego. Zaskoczyło mnie to, że wokół nie doświadczyłam specjalnego ścisku, a i z mojej perspektywy pod barierkami też nie było tak źle. Czyżby tłum dorósł już do normalnej zabawy i wziął poprawkę z Coke Live Music Festival, gdzie połowa fanów, jeszcze przed koncertem, wylądowała na ziemi? "Kings and Queens" jako trzecia piosenka była dla mnie lekką niespodzianką (ale ja już od dawna nie śledzę kolejnych setlist chłopaków), podobnie jak to, że myliły mi się słowa - ostatni raz słuchałam jej dobry rok temu. Podobnie było z "This Is War", ale muszę przyznać, że pół utworu spędziłam na robieniu zdjęć scenie, bo Marsi puścili genialną zbitkę obrazów na ogromnym telebimie. "Night of the Hunter" w końcu wybił mnie w górę - świetnie się do niej skacze i macha rękami. Szkoda tylko, że cały czas czułam, że to wszystko dzieje się za szybko, brak tym piosenkom jakiegoś powera, czegokolwiek... "Search and Destroy" jak dla mnie wymęczył materiał - zaczęłam czuć wyraźnie jak wszystkie piosenki zlepiają się w jedną, wielką stadionową papkę tak, że ciężko je rozróżnić. "Uaaa a a aaaa" zawsze wydawało mi się dość idiotycznym fragmentem, ale dobra, śpiewałam razem z tłumem.
"City of Angels" chętnie wymieniłabym chociażby na "Northern Lights", bo nie miałam ochoty na smuta, ale słuchało się poprawnie. Jared uraczył nas następnie opowieściami o tym, że on uwielbia jeść pierogi, a jego dziadek zajadał się kiełbasą. Tekst o tym, że Shannon z polskiego jedzenia najbardziej lubi kobiety rozśmieszył mnie i jakby przypomniał o dawnych czasach, aż w końcu zrobiło się przyjemnie. Gdy Leto spytał nas, czy chcemy usłyszeć "old song", myślałam, że wyfrunę z tego tłumu i umrę ze szczęścia. Dopóki nie dostałam jego tekstem, niczym prawym sierpowym w twarz - "Dobrze, więc zagramy starą i nową piosenkę, czyli "Vox Populi" i "End of All Days" ". "Pyres of Varanasi" pozytywnie mnie zaskoczyło - lubię tę piosenkę, a skaczący akrobaci fajnie z nią współgrali. Trochę się poprzewracali w niektórych momentach, ale było całkiem pozytywnie.
No myślałam, że szlag przenajświętszy mnie trafi, wgramolę się na umierające ze szczęścia nowe pokolenie Echelonu, wejdę na scenę i przetrzepię Jaredowi ten szyderczy tyłek. Szkoda, że nie było burzy, może przy odrobinie szczęścia dostałby piorunem w łeb i przypomniał sobie, że wydał jeszcze 2 starsze płyty i że wśród jego nowych fanów stoją także ci starsi, którzy serce by sobie wykroili, szczególnie za coś z pierwszej płyty. Stałam więc na tych dwóch kawałkach, "Vox Populi" odśpiewałam jeszcze prawie w całości, myśląc, czy powoli nie zacząć się zmywać z tego koncertu, a "End of All Days" zbyłam milczeniem, nie wsłuchując się nawet w całkiem niezły głos wokalisty.
Pół akustyczne "The Kill" pomogło mi podjąć naprawdę trudną decyzję. Gdy do piosenki włączyły się elektryczne gitary, a Jared zaczął po staremu drzeć się i wychodzić do tłumu, zrozumiałam, że nowe płyty nie są dla mnie (przynajmniej na koncerty). Nie potrafię pogodzić się z tak drastyczną zmianą ich wizerunku, nie mogę odżałować tylu wspaniałych piosenek, które kiedyś pisali. Dostrzegłam ogromną przepaść między tym, co tworzyli kiedyś i tym, co mają do zaoferowania teraz. Podczas najbardziej epickiej części utworu miałam szklanki w oczach i w końcu udało mi się odpuścić i jednoznacznie stwierdzić, że to już nie mój cyrk i nie moje małpy. Po co ja mam stać na tych koncertach i denerwować się tymi wszystkimi fankami i po co one mają znosić moje narzekania? Z chęcią zamienię się miejscem z jakąś zakochaną dwunastolatką, z resztą Jared i tak nie ma już szacunku do starszych fanów."Do or Die", "Alibi" i "Closer to the Edge" przeznaczyłam na swoje własne przemyślenia i chłonięcie tego, co się dzieje na scenie. Popatrzyłam sobie trochę na dośpiewywującego refreny Tomo (boże, kiedyś oddałabym wszystko za taki widok) i zamiatającego na perkusji Shannona. Nawet przyjrzałam się bliżej Jaredowi. Zabrzmi patetycznie, ale chciałam się na nich napatrzeć, skoro najprawdopodobniej był to mój ostatni koncert.
Bisowe "Up in the Air" wybrzmiało z wielką mocą, odśpiewałam cały tekst piosenki od początku do końca i podziękowałam Thirty Seconds to Mars za czasem mniej, czasem bardziej owocną współpracę.
A potem nastała pora na powrót do domu. W szarej łódzkiej rzeczywistości tylko fluorescencyjna, różowa opaska z festiwalu przypomina mi o tym, że czasem można zupełnie odciąć się od problemów i przeżyć całe 2 dni w całkowitej beztrosce...
Dzięki za lekturę!
Oczekiwania i kawałek Paramore
Kolejne godziny minęły nam w oczekiwaniu na Thirty Seconds to Mars. Na jednej połowie Paramore jadłyśmy kebaba (a ja śpiewałam z pełnymi ustami), a na drugiej stałyśmy już w pobliżu sceny, wykrzykując teksty piosenek i trzęsąc się radośnie do rytmu. Hayley zaraża swoim entuzjazmem i choć nie lubimy Paramore na tyle, by dawać z siebie 100% mocy i śpiewać wszystkie linijki utworów z pamięci, to nie można było tak po prostu spędzić ich całego koncertu pod parasolem. Załapałyśmy się również na wyznania wokalistki, która dziękując wszystkim za przybycie powiedziała, że wciąż bardzo trudno jest im uwierzyć w swój sukces, że budzą się rano i myślą "Gramy już 10 lat, zdarzały nam się wzloty i upadki, ale mimo to dziś... dziś jesteśmy tutaj!". Ja Paramore lubię posłuchać od czasu do czasu dla rozluźnienia, więc raz po raz podśpiewywałam sobie pod nosem co lepsze fragmenty.
Gdy wyszli Stereophonics, my usiadłyśmy sobie grzecznie na kurtkach, powdychałyśmy trochę świeżego powietrza i porobiłyśmy zdjęcia pięknemu zachodowi słońca. Następnie podniosłyśmy się i ruszyłyśmy, bo już za chwilę na główną scenę miały wkroczyć gwiazdy wieczoru.
THIRTY SECONDS TO MARS
I tutaj nastąpi dość spora dygresja, więc niezainteresowanych ponownie zapraszam do przewinięcia:
Thirty Seconds to Mars słucham od końca 2006 roku. Kiedyś nawet należałam do pierwszego Polish Echelonu i byłam naprawdę zafascynowana tym zespołem. Uwielbiałam zarówno pierwszą, jak i drugą płytę (choć pierwszą o wiele, wiele bardziej) i miałam tę przyjemność, że mój pierwszy w życiu koncert, na jaki kiedykolwiek poszłam, był 07.02.2008 roku w Londynie i byli to właśnie Marsi. Wówczas tylko w połowie zdawałam sobie sprawę, jak wielkie szczęście spotkało mnie i moją przyjaciółkę - miałyśmy okazję wysłuchać na żywo wszystkich piosenek z ABL i aż pięć z S/T. Kochałybyśmy pewnie Marsów aż po dziś dzień, gdyby nie ogromny przeskok w ich muzycznym stylu, ogromne parcie na międzynarodową sławę i kompletna zmiana targetu (słuchamy, o WIELE rzadziej, ale słuchamy nowych płyt, ale na koncertach po prostu nie idzie już wytrzymać). Począwszy od 2009 roku 30 Seconds to Mars zaczęły rozpoznawać i wielbić coraz młodsze osoby, a ich muzyka stawała się coraz bardziej popowa i płytka. Od tego czasu zaliczyłam jeszcze trzy koncerty 30stm w Polsce i z każdym kolejnym było gorzej. Impact wbił im gwóźdź do trumny.
Zaczęło się od "Birth", czyli jednego z najbardziej znośnych kawałków z nowej płyty. Jared wszedł na swoją partię czysto - co, jak co, ale jego głos zawsze będę lubić. "Conquistador" specjalnie mnie nie zdziwił, trochę sobie potupałam, trochę podśpiewywałam, nic specjalnego. Zaskoczyło mnie to, że wokół nie doświadczyłam specjalnego ścisku, a i z mojej perspektywy pod barierkami też nie było tak źle. Czyżby tłum dorósł już do normalnej zabawy i wziął poprawkę z Coke Live Music Festival, gdzie połowa fanów, jeszcze przed koncertem, wylądowała na ziemi? "Kings and Queens" jako trzecia piosenka była dla mnie lekką niespodzianką (ale ja już od dawna nie śledzę kolejnych setlist chłopaków), podobnie jak to, że myliły mi się słowa - ostatni raz słuchałam jej dobry rok temu. Podobnie było z "This Is War", ale muszę przyznać, że pół utworu spędziłam na robieniu zdjęć scenie, bo Marsi puścili genialną zbitkę obrazów na ogromnym telebimie. "Night of the Hunter" w końcu wybił mnie w górę - świetnie się do niej skacze i macha rękami. Szkoda tylko, że cały czas czułam, że to wszystko dzieje się za szybko, brak tym piosenkom jakiegoś powera, czegokolwiek... "Search and Destroy" jak dla mnie wymęczył materiał - zaczęłam czuć wyraźnie jak wszystkie piosenki zlepiają się w jedną, wielką stadionową papkę tak, że ciężko je rozróżnić. "Uaaa a a aaaa" zawsze wydawało mi się dość idiotycznym fragmentem, ale dobra, śpiewałam razem z tłumem.
"City of Angels" chętnie wymieniłabym chociażby na "Northern Lights", bo nie miałam ochoty na smuta, ale słuchało się poprawnie. Jared uraczył nas następnie opowieściami o tym, że on uwielbia jeść pierogi, a jego dziadek zajadał się kiełbasą. Tekst o tym, że Shannon z polskiego jedzenia najbardziej lubi kobiety rozśmieszył mnie i jakby przypomniał o dawnych czasach, aż w końcu zrobiło się przyjemnie. Gdy Leto spytał nas, czy chcemy usłyszeć "old song", myślałam, że wyfrunę z tego tłumu i umrę ze szczęścia. Dopóki nie dostałam jego tekstem, niczym prawym sierpowym w twarz - "Dobrze, więc zagramy starą i nową piosenkę, czyli "Vox Populi" i "End of All Days" ". "Pyres of Varanasi" pozytywnie mnie zaskoczyło - lubię tę piosenkę, a skaczący akrobaci fajnie z nią współgrali. Trochę się poprzewracali w niektórych momentach, ale było całkiem pozytywnie.
(żródło) |
Pół akustyczne "The Kill" pomogło mi podjąć naprawdę trudną decyzję. Gdy do piosenki włączyły się elektryczne gitary, a Jared zaczął po staremu drzeć się i wychodzić do tłumu, zrozumiałam, że nowe płyty nie są dla mnie (przynajmniej na koncerty). Nie potrafię pogodzić się z tak drastyczną zmianą ich wizerunku, nie mogę odżałować tylu wspaniałych piosenek, które kiedyś pisali. Dostrzegłam ogromną przepaść między tym, co tworzyli kiedyś i tym, co mają do zaoferowania teraz. Podczas najbardziej epickiej części utworu miałam szklanki w oczach i w końcu udało mi się odpuścić i jednoznacznie stwierdzić, że to już nie mój cyrk i nie moje małpy. Po co ja mam stać na tych koncertach i denerwować się tymi wszystkimi fankami i po co one mają znosić moje narzekania? Z chęcią zamienię się miejscem z jakąś zakochaną dwunastolatką, z resztą Jared i tak nie ma już szacunku do starszych fanów."Do or Die", "Alibi" i "Closer to the Edge" przeznaczyłam na swoje własne przemyślenia i chłonięcie tego, co się dzieje na scenie. Popatrzyłam sobie trochę na dośpiewywującego refreny Tomo (boże, kiedyś oddałabym wszystko za taki widok) i zamiatającego na perkusji Shannona. Nawet przyjrzałam się bliżej Jaredowi. Zabrzmi patetycznie, ale chciałam się na nich napatrzeć, skoro najprawdopodobniej był to mój ostatni koncert.
Bisowe "Up in the Air" wybrzmiało z wielką mocą, odśpiewałam cały tekst piosenki od początku do końca i podziękowałam Thirty Seconds to Mars za czasem mniej, czasem bardziej owocną współpracę.
A potem nastała pora na powrót do domu. W szarej łódzkiej rzeczywistości tylko fluorescencyjna, różowa opaska z festiwalu przypomina mi o tym, że czasem można zupełnie odciąć się od problemów i przeżyć całe 2 dni w całkowitej beztrosce...
Dzięki za lekturę!
AAAAA! Też byłaś! :D I widzę, że też Cię zachwycił mój kochany IAMX :D
OdpowiedzUsuńBYŁAŚ?! No i jak Ci się podobało, jak, jak, jak?! :D :D :D Nie wiedziałam, że słuchasz IAMX <3
UsuńOczywiście, że słucham i uwielbiam! :D IAMX podobał mi się strasznie, na pewno pojadę na jego koncert w listopadzie :D Co do Paramore, bardzo żywiołowy występ, też mi się podobał :D
UsuńCo do Marsów... zawsze będę miała jakiś do nich sentyment, więc bawiłam się też zacnie. :D
To widzimy się w listopadzie :D:D
UsuńParamore spoko, do Marsów też nadal mam jakiś sentyment...
A gdzie będziesz jechać? Kraków czy Warszawa?
UsuńWawę mam bliżej ;)
UsuńJa też się chyba właśnie tam wybiorę :D
UsuńWidzę, że z 30stm jest jak z Linkin Park... Niestety. Nie moge słuchać najnowszego krążka mojej ukochanej kapeli, bo jest kompletnie nijaki i niewyróżniający się ;_______; ugh.
OdpowiedzUsuńZachęciłaś mnie do IAMX- posłucham w woolnym czasie ;)
Myślę, że z 30stm jest jeszcze gorzej xD A co do LP, to muszę w końcu zdobyć ich wszystkie płyty - wtedy na pewno wypowiem się dłużej ;) Myślę, że dużo robi tutaj uwielbienie dla zespołu i moment, w którym go się poznaje. Jeśli poznajesz go stosunkowo wcześnie, to masz dużo nowych płyt do przetrawienia - jak poznajesz późno, to nie wydają się już takie nowe i egzotyczne ;)
UsuńPosłuchaj, warto <3
Akurat z LP to szło stopniowo, choć od berbecia uwielbiałam ich w mocnym wydaniu. Przy Minutes to Midnight w głowie zapaliła mi się lampka, ale zgasiłam ją, bo płyta wyszła im bosko. Przy Thousand Suns zapaliły się dwie lampki, bo płyta średnia i chyba ma tylko 3 świetne piosenki. Przy Living Things były już trzy lampki i wielki alert dźwiękowy. Jestem typowym fanem, który wielkiemu przejściu na elektronikę mówi NIE i chce stare, nieokrzesane LP.
UsuńO matko, uświadomiłaś mi właśnie jak bardzo jestem w tyle z LO xD
Usuńchyba z LP ;)
Usuńzostając jeszcze w temacie Linkinów - rok temu na Orange Warsaw Festiwal zauważyłam też zjawisko o którym, Nyx, wspomniałaś na początku, czyli "czekam na headliner'a od kiedy wpuszczali i reszta mnie nie interesuje". Czasem to po prostu jest demotywujące, gdy chcesz się pobawić, wyluzować, a obok stoi ktoś kurczowo trzymając się barierki z nadętą miną...
Ok, normalne jest, że artysta zmienia nieco swoją twórczość z biegiem czasu. Rozumiem różnice między wczesnymi a późniejszymi płytami - np. nie da rady cały czas jechać na młodzieńczym tzw. angście (angst), bo z czasem to wydaje się zwyczajnie nieautentyczne. Tu przypomina mi się wypowiedź LP odnośnie Minutes to Midnight, o zwróceniu 'uwagi' z wewnętrznych issues na te zewnętrzne. Tak więc w ich przypadku (oraz jak dla mnie też Paramore i Avril, jako "dorastających wraz ze słuchaczami") pewna zmiana twórczości nie dziwi, a wręcz jest pożądana. Pytanie tylko, czy się artysta zmienia w dobrym kierunku...
Osobiście nie słucham 30stm, dorobku ich nie znam. Słyszałam też, że na koncerty specjalnie wybierają utwory, gdzie można zaangażować publikę. (btw odniosłam - bardzo możliwe, że mylne, spowodowane nieznajomością/ niedosłyszeniem tekstów - wrażenie, że duża część utworów 30stm opiera się właśnie na buncie/wezwaniu do walki/niezgodzie na świat, podlane właśnie takim nastoletnim angstem na tzw. "cały świat". I przy takim wniosku zupełnie mnie nie dziwi średnia wiekowa (w znacznej mierze) fanek.
Tfu, LP, nawet nie zauważyłam błędu, jak wtedy pisałam ;D
UsuńNadęte miny mnie rozwalają ;)
No właśnie - zmiany w dobrym i złym kierunku... Znam kilku artystów, których słucham, którzy niestety zmienili się na gorsze. Wiadomo, że zmiany mogą być bardziej i mniej dotkliwe - np. Muse mogę dalej słuchać bez większych zgrzytów, mimo, że lubię ich wcześniejsze płyty zdecydowanie bardziej.
Co do 30stm to teraz te piosenki tak są stylizowane. Kiedyś były mroczniejsze i miały głębię (którą kiedyś, będąc gimnazjalistką za nadto interpretowałam :D)
Dziewczyno, aż mnie ciarki przeszły jak czytałam Twoją relację. Piekielnie Ci zazdroszczę. Żałuję, że te koncerty nie były w wakacje, bo niestety sesja i egzaminy uniemożliwiają mi wyjazdy w tym okresie. Cholera... to musiało być przeżycie godne swojej ceny :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie - przez to, że ni były w wakacje, najprawdopodobniej przyjechało na nie tak mało ludzi ;)
UsuńOj tak, nie żałuję wydanych pieniędzy.
Też byłem na Impact :) Ale widzę że odczucia mamy kompletnie odmienne. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńCzytając Twoją relację poczułam się tak jak bym to była ja. Moimi faworytami również byli Ghost, Rammstein i oczywiście zespół na który czekałam z najbardziej- IAMX! Również irytowali mnie ludzie, którzy czekali pod sceną już od godziny 15 (a nawet i wcześniej) i twierdzili, że za chwilę wystąpi jakiś "ajmaks". Musiałyśmy też stać gdzieś niedaleko siebie, bo byłam w rejonie, który opisałaś. Niestety, ale koło mnie nie było nikogo, kto by chociaż kiwał głową w rytm muzyki. Kołki, kołki i jeszcze raz kołki, a nie ludzie. No ale pomijając te "niedogodności", to do tej pory wspominam sobie te wspaniałe chwile, kiedy widziałam IAMX, który grał zaledwie kilka metrów dalej. Na sam koniec chciałam dodać, że mi również brakowało "Spit It Out", ale mam nadzieję, że uda mi się ją usłyszeć na ich listopadowym koncercie w Warszawie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco :)
Po koncercie Marsów, jak wracałam do domu, usłyszałam "No grali ci, i ci, i Marsi i jeszcze coś takiego dziwnego.... aaaaaa... Ajemeks!" ._.
UsuńKołki mogłyby się odrobinę bardziej postarać... No ale cóż, trudno, i tak się nieźle bawiło ;)
Dzięki za komentarz i widzimy (mijamy) się w listopadzie! :)
Mnie również denerwowały te smętne miny podczas koncertów innych zespołów. Osobiście przyjechałam właśnie dla Marsów, ale inne zespoły bardzo mi się podobały i faktycznie osobom w moim otoczeniu nie chciało się chociażby zaklaskać... Smutne!
OdpowiedzUsuńNo smutne, smutne. Miło, że są osoby, które nie zamykają się na inne zespoły, czekając na ten swój wymarzony :)
UsuńFajnie napisane :) Ale: Na IAMXie bawiłam się i ja z przyjaciółką - widziałam Was chyba, tak sądząc po fotce tam w profilu ;) Niedaleko stałyśmy od siebie. Więc tak osamotnione nie byłyście i obok nas też ktoś jeszcze szalał, więc tragedii nie było:) Koncert genialny. IAMX to moje dość nowe odkrycie, ale wystarczyło by wyszli na scenę-zakochałam się na śmierć od razu :)
OdpowiedzUsuńParamore bardzo sympatyczny. Najpierw chciałam odpuścić koncert, ale z przyjemnością obejrzałam i wysłuchałam, masa pozytywnej energii.
Marsi - ech, ja jestem stara krowa, ale kocham :) Też mnie te dzieciaczki z nowego targetu czasem wkurzają, żałuję gdzieś tam, że nie wrócą czasy pierwszej i drugiej płyty, ale...Koncert świetny!!! Początek masakra, tłum strasznie napierał. W pewnej chwili ja, mój przyjaciel i jakieś 10 osób wylądowaliśmy na ziemi, było bardzo niebezpiecznie. Ale potem! Dla mnie bomba. Chociaż oczywiście wiadomo, to festiwal. Wolę jednak osobne koncerty.
No i wcześniej kupiłam nową płytę za tę nieco wygórowaną cenę, dopchałam się po autograf (wiek robi swoje, i słusznego wzrostu i wyrazista jestem;))), a przy okazji spełniłam jedno ze swoich marzeń: powiedziałam Shannonowi, że mam urodziny tego samego dnia :) A jesień zapowiada nam się pięknie tego roku-wraca IAMX i chyba Marsi, bo to mój ostatni koncert nie był na pewno:)
A pierwszy dzień- Rammstein i nie mam nic do dodania :) Jeden z lepszych ich koncertów jaki widziałam.
Pozdrawiam również z Łodzi :) Miło się Ciebie czyta, będę zaglądać.
Tragedii nie było, ale na poziomie też nie było ;)
UsuńFajnie, że IAMX się spodobał ;)
No właśnie - z mojej perspektywy nie widziałam, żeby napierał i właśnie bałam się, że będzie powtórka z Coke i była :/ Tam też się przewracali z tego ścisku i szarpaniny...
Zazdroszczę jednak trochę tego spotkania z chłopakami - tyle razy się było na koncertach i nigdy się ich z bliska nie widziało no! ;)
O, łodzianka! Miło mi :) Dziękuję za komentarz i miłe słowa ;)
hmm wydaje mi się, że IAMX zakończył koncert The Alternative a Nightlife było gdzieś na początku.
OdpowiedzUsuńPosiłkowałam się stroną setlist.fm, ale z tego co pamiętam naprawdę zakończyli Nightlife... :)
UsuńHm.. nie doczytałam całej twojej recenzji, bo oficjalnie się uczę, ale... Widzimy się w listopadzie w Krk? Czy jedziesz do Wawy? :D Mnie na Wawę nie stać, bo dla mnie to dość drogi przejazd i noclegi (a po Impakcie mnie zwyczajnie nie stać, bo nie chcę wydać całej swojej kasy), ale w Krakowie się pojawię pewnie. Przyznam, ze po pierwszym dniu Impaktu nie miałam siły się tak naprawdę bawić na IAMX(oszczędzałam resztki sił na Paramore i Marsów), sporą część ich występu przesiedziałam, w dodatku zaczęło kropić i szybciochem poleciałam kupić pelerynę, żeby nie przemoknąć jak pierwszego dnia. Ale! Totalnie mnie oczarowali, choć zetknęłam się z nimi pierwszy raz. Niech tylko się sesja skończy, to na spokojnie przesłucham wszystkiego, co tylko znajdę. Na razie posługuję się głównie tytułami, które znalazłam u ciebie w recenzji. Nie wiem jeszcze, czy IAMX mają nowego fana, ale na koncert zdecydowanie jadę.
OdpowiedzUsuńA jak mi żal było, że nie znam tekstów i nie mogę śpiewać z tą garstką fanów, którą widziałam. Ale do listopada nadrobię xD
UsuńNo nie, ja do Wawy, bliżej zdecydowanie ;)
UsuńPolecam cały album "The Alternative", jest boski ;)
nie musisz polecać XD Sama bym się go doszukała. Mam w zwyczaju pobierać wszystkie albumy na dysk, gdy zapoznaję się z jakimś nowym artystą :D
UsuńSzkoda, potrzebny mi ktoś, do kogo będę się mogła doczepić w Krk na koncercie. A może uda mi się nawiązać szybko nowe znajomości, jak na Impakcie xD Zobaczymy :D
Muzyka naprawdę łączy ludzi. Pomyśleć, ze kiedyś kompletnie nie radziłam sobie z poznawaniem nowych ludzi xD
A potem czasem kupuję płyty, jeśli mam zamiar zostać nadłużej :D
UsuńCiekawe, czy Ci przypadną do gustu na dłużej... ;)
UsuńTak, muzyka zdecydowanie łączy ludzi. Mam miłe wspomnienia zarówno z Echelonem, jak i fanami innych zespołów ;)
Ja też. Zżera mnie ciekawość, kogo ściągną na Impakt w przyszłym roku. W ogóle... Miałam jechać tylko na drugi dzień, ale tak się złożyło, że wygrałam karnet i pierwszego dnia też mogłam pójść. Wtedy totalnie kupił mnie Korn. Do tego stopnia, że ryzykowałam śmierć przez zadeptanie i parłam do przodu, jak tylko się dało. A na koniec kostkę złapałam xD
UsuńKorn i IAMX - niech tylko ta cholerna sesja się skończy, a zacznę nadrabiać wszystkie cholerne zaległości muzyczne xD
Haha, to super! Ja pewnie też bym była oczarowana Kornem, ale byłam zbyt zajęta Rammstein xD xD
UsuńDla mnie Rammstein jest "za ciężki". Choć wizualnie strasznie mi się występ podobał. Szkoda, ze nie wyszło mi nawet jedno zdjęcie. Muszę kupić wreszcie nowy aparat, bo mój ma już lata, na koncerty jest zwyczajnie za słaby. Robiłam podchody do muzyki R+ przynajmniej trzy razy i za każdym stwierdzałam, ze mogłabym słuchać najwyżej kilku wybranych piosenek.
UsuńBranoc, Nyx ;)
UsuńJa muszę aparat zabierać, bo nie zawsze mam przy sobie :/ Nie każdy musi lubić R+ ;)
UsuńJestem jedną z 'nowszych' w Echelonie. Znam ich od 2006roku aczkolwiek nigdy nie wlsuchiwalam sie w Marsów jakos szczegolnie. Dopiero od konca 2009 roku zaglebialam sie w ich muzyke a bum nastał po CLMF. Kazdy kiedys od czegos zaczyna..lubie ich wszystkie albumy. Fakt kazdy z nich sie rozni,kazdy pokazuje co innego...z jednej strony to raniace dla fanow ktorzy sa z nimi od poczatkow istnienia zespolu ale tez z drugiej strony dzieki temu ze nie stoja w miejscu ze swoim muzycznym stylem zyskuja nowa rzesze odbiorcow..niestety ci slepo slyszac ze istnieje cos takiego jak Echelon, wysluchujac jednej piosenki najszesciej CTTE albo teraz UITA śmią nazwyac sie PE a niestety tylko robia smrod w fandomie co skutkuje takimi relacjami jak ty napisalas...cytuje 'napalone fanki Jareda'. Nie zgodze sie z tym ze sluchajac ich dluzej mozna czuc sie lepszym..duzo niestety osob tak uwaza...ze 'ja jestem prawdziwym Echelonem bo slucham ich od 2002...'a ktos kto slucha ich np jak ja,tak naprawde intensywnie poswiecajac wiele uwagi w ich prace od 2010,w ogole powinien zdechnac i zapasc sie pod ziemie bedac nie godnym nawet wypowiadania slowa na E..... smutne. Od kiedy cokolwiek staje sie wyznacznikiem czy ktos jest mniej lub wiecej albo i w ogole Echelonem?... To tylko i wylacznie wina niedojrzalych dziewczynek ktore za 30STM uwazaja jedynie Jareda i jak napisalas must have obowiazkowe. To przyke. Miałam okazje być na IF i niestety musze ci przyznac racje...fakt faktem tez sobie trzymalam miejscie w 2 rzedzie ale bardziej z tego wzgledu ze mam slaby wzrok a wiedzialam ze potem bedzie dzicz zeby dojsc blizej i cokolwiek o tej 22 zobaczyc...bawilam sie na kazdym zespole. Prawde mowiaz IAMX'a nie znalam i bylam w szoku gdy wyszli na scene-NAPRAWDĘ W SZOKU,ale od powrotu z IF slucham ich piosenek,czytam sobie o nich i jestem naprawde zadowolona ze mialam okazje ich poznac,stalam na IF kolo 3 dziewczyn ktore przyszly tam dla nich i opowiadaly mi przed ich wystepem co nieco na ich temat. Paramore tak samo nie darzylam zbytnią uwaga aczkolwiek skakalam i spiewalam znane mi piosenki-przez co myslalam ze zanim Marsi wyjda na scene to mnie wyniosą bo scisk byl niesamowity a wszyscy parli przez ostatnia godzine jak nienormalni...Rozpisalam sie..ale chyba tego potrzebowalam. Mam nadzieje ze nie masz mi za złe..tak czy siak IF uznaję za udany nie mniej nie wiecej,szkoda tylko ze opinia o fanach-glownie fankach-30STM cierpi za kazdym razem po takich wydarzeniach..
OdpowiedzUsuńMnie chodzi tylko o to, że w PE jest coraz więcej smrodu, bo ci co słuchają ich od niedawna podniecają się głównie 2 ostatnimi płytami, a nawet nie - podniecają się głównie Jaredem. Przez to prawdziwy Echelon CHOLERNIE traci na wartości i opinii, bo kiedyś jak ktoś mówił, że należy do Echelonu to było "Ooooo, fajnie, ja też!", a teraz "ObożeznowusikającafankaJareda" - to przykre i smutne, zgadzam się.
UsuńNigdy nie brałam za wyznacznik tego, kto jak długo kogo słucha. Chodzi mi tylko właśnie o to, że połowa fanów, którzy zaczęli teraz, znają ich tylko z ostatnich płyt. Nie mówię, że wszyscy i że całe PE to zło wcielone, bo fani Marsów nadal potrafią być całkiem spoko (tak jak pisałam wyżej) ;)
Nie mam za złe, no co Ty, cieszę się z Twojego komentarza ;)
Niestety. Tego już nie zmienimy. Fakt słucham ich,mozna by rzec,od nie dawna w porownaniu do tych którzy zaczeli już od s/t czy abl. Aczkolwiek jak napisalas dla wiekszosci 'nowych' wyznacznikiem jest TIW i Jared,wiec osobiscie musze bronic swojego mienia jak i wielu,wielu osob ktore mimo iż od niedawna doceniaja ich stare jak i nowsze albumy ktorymi pokazuja swoja wszechstronnosci-jakby nie bylo.
UsuńJa dlugoooo nie mowilam o sobie nawet Echelon bo balam sie wysmiania czy wlasnie co gorsza odepchniecia przez wiekszosc ktora jest z nimi dluzej. Ale zrozumialam ze nie chodzi o nazewnictwo a o to co sie czuje,co sie robi,co sie soba reprezentuje,jak sie wspiera..o to zeby to naprawde poczuć gdzies gleboko w sobie,ta przynaleznosc i zaangazowanie sie.
I nie chodzi tuchyba-moim zdaniem-o slepe gadanie,że oo To jest zajebiste bo Marsi...bo sa rzeczy ktore mnie sie nie podobaja i mowie o tym glosno,ktos sie zgadza a ktos nie. Jestesmy ludzmi i mamy do tego prawo. Wkurza mnie wlasnie gadanie FG. Nie mow nic zlego o Jaredzie,o nowym albumie,najlepiej glaszcz ich po glowie i mow ze jest dobrze. Śmieszne i smutne za razem i przyznaje ci racje ze to wieeeele niszczy i Echelon ten dojrzały i prawdziwy wiele na tym traci...
Podpisuję się pod wszystkim, co napisałaś :)
UsuńDobrej nocy Nyx :)
OdpowiedzUsuńnie wiem czy ktoś w powyższych komentarzach cię poprawił ale pod sceną na marsach był ścisk. może nie taka apokalipsa jak na coke ale był tak duży że nie dało się skakać a ja skończyłam z fioletowymi kolanami i siniakami tam gdzie wbijała mi się barierka;)
OdpowiedzUsuńPisałam, że z mojej perspektywy nie było - a że stałam nie tak znów blisko (20 rząd? Dalej, bliżej? Nie wiem :D), to rzeczywiście mogłam nie zauważyć, tak więc przyjmuję do wiadomości, że był (w sumie po koncercie byłam naprawdę zdziwiona, że ja nie widziałam :D)
UsuńJestem Echelonem z dość małym stażem, bo dopiero 3-letnim, ale chyba nie mogę się zaliczyć do tych piszczących nastek zachwycających się dwoma ostatnimi płytami. Posiadam wszystkie i uwielbiam s/t jak i ABL ;) W wielu sprawach o których tutaj napisałaś, zgadzam się z Tobą. Byłam na obu dniach festiwalu i różnica która mnie poraziła to fakt, że o ile pierwszego dnia gdybym tylko chciała mogłabym chodzić spod barierek jednej sceny do barierek tej drugiej bez żadnego problemu - o tyle drugiego dnia to było niemożliwe! Nie było to dla mnie jakimś większym zaskoczeniem, bo każdy wie jak zdeterminowany jest "tró eszelą", ale niektóre akcje były dla mnie przegięciem. Jak wielu ludzi pojawiłam się przy bramie EE/karnety dużo wcześniej przed godziną 15, aby wchłonąć atmosferę z kolejki, pogadać z ludźmi - ale to było niemożliwe bo większość patrzyła spod byka i pilnowała swojego jakże wartościowego miejsca. Tu nastąpiło moje lekkie wycofanie. Później gdy już stanęłam w gronie szczęśliwców pod sceną, zajmując sobie miejsce blisko sceny słyszałam takie teksty od których odechciewało się wszystkiego. "Będę tu SIEDZIEĆ do Paramore i w dupie mam wszystkie inne zespoły" - powiedziała dziewczyna siadając pod barierką z miną jakby szła na wojnę. No wtedy to się odsunęłam na skraj tłumu i stwierdziłam że faktycznie coś jest nie ok... Później ze względu na kolejke po autografy oddaliłam się od sceny całkowicie i wróciłam tam dopiero na Paramore. Zadziwiały mnie dziewczyny które nie ruszyły się stamtąd ani na sekunde, a później masowo mdlały na pół godziny przed Marsami z wycieńczenia. Też uważam, że ludzie powinni mieć w sobie więcej luzu i bardziej się cieszyć z koncertu niż martwić tym czy będą stali przy samej barierce, czy może dwóch ludzi dalej. A juz na pewno ludzie którzy na każdym koncercie Marsów w Polsce stoją często w najlepszym punkcie a nawet i na scenie powinni się zastanowić czy nie warto ustąpić miejsca i dać szansy kolejnym osobom lub tak jak zauważyłaś fanom innego zespołu.
OdpowiedzUsuńSam koncert bardzo mi się podobał - miałam niestety porównanie tylko z Łodzią, która w mojej opinii wypadła gorzej niż Impact. Mimo że mi się podobało, podobnie jak Tobie brakowało mi starego materiału i tak jak Ciebie uderzyło mnie, że zagrali "stary utwór" czyli Vox Populi. Bardzo chciałabym cofnąć czas aby pójść na jeden z koncertów z czasów s/l albo ABL no ale się nie da, więc pozostaje mi słuchanie w domu starych płyt a na koncertach TIW i LLF+D, które moim zdaniem również są dobre, tyle że po prostu nie tak ostre.
Pozdrawiam :)
Niektórzy chyba za bardzo wzięli do serca słowa piosenki Vox Populi "This is a call to arms, gather soldiers, time to go to war" :D
UsuńStanie pod barierkami na Marsów nabiera nowego znaczenia - dzięki temu nie tylko zobaczysz zespół, ale masz szansę wejść na scenę - to może być powód dla którego dziewczyny (bo ich jednak jest więcej) właśnie tak wystają w pierwszych rzędach :)
Nie mówię, że TIW, czy LLF+D są nie wiem jakie do dupy, bo sama ich słucham, ale na zasadzie: słucham NOWYCH Marsów, tak jakby oddzielnego zespołu... :)
Dziękuję za komentarz! :)
Racja. Stoją tam tylko po to aby wejść na scene, problem w tym że biorą to nieco zbyt poważnie - tak jakby od tego miało zależeć ich życie ;)
UsuńNie wiem czy wiesz, ale Twoja recenzja robi furorę i wiele osób z Echelonu się z Tobą zgadza!
Nie wiedziałam, ale w takim razie już wiem ;)
UsuńPowiem tak: czytając tekst miałam wrażenie, że według Ciebie tylko Ty dobrze bawiłaś się na zespołach grających przed headlinerem, a reszta stała jak słupy i pomrukiwała ze złości. Od samego początku, aż do nieszczęsnej 21.40, kiedy zostałam wyniesiona przez ochronę z tłumu (niestety, pomimo tego że z Twojej perspektywy mogło to tak wyglądać, pod barierkami nie było luzu i kultury) bawiłam się świetnie na każdym koncercie. Nie znałam Negramaro ani IAMX, ale skakałam, klaskałam i krzyczałam razem z całym tłumem wokół mnie i naprawdę występy były popisowe.
OdpowiedzUsuńA teraz odnośnie Echelonu. Skoro sama kiedyś do niego należałaś, to zrozum proszę, że jeśli Tobie miłość do Marsów przeminęła, to nie znaczy, że tacy fani jak Ty również już nie istnieją. Zakochane 12-latki i napalone fanki Jareda, jak sama napisałaś, to nie jest cały Echelon. Myślę, że nie muszę Ci tego tłumaczyć, skoro sama do Echelonu należałaś, ale przykro mi się zrobiło w tych właśnie momentach. Może to tylko moje wrażenie, ale odczułam pewnego rodzaju pogardę dla Echelonu, ale mam głęboką nadzieję, że nie miałaś tego na myśli.
Pozdrawiam serdecznie
Nie tylko ja, widziałam kilku fanów IAMX przed koncertem, ale większość najbardziej napalonych fanów marsów trzymających barierki bez resztek zainteresowania czymkolwiek innym stała jak słupy ;)
UsuńJesteś 3 osobą, która narzeka na ścisk pod barierkami - boże, w takim razie nie wiem gdzie ja patrzyłam, że tego nie widziałam - pół koncertu w sumie lawirowałam między jakimś wysokim facetem, więc na pewno mi to umknęło ;)
Tacy fani jak ja istnieją i są równie zgorzkniali, przynajmniej wśród moich znajomych. Natomiast NIE cały Echelon to sikające dwunastki, ale jest ich coraz więcej :/ Dlatego czasem ciężko być obiektywnym, gdy wokoło widzisz fangirls i naprawdę zaczyna Ci być ciężko się nawet przyznać do tego, że w sumie to też ich słuchasz (oraz sama się zastanawiasz, czy powinnaś, bo chyba nie pasujesz o.O). Ja się i tak przyznaję, bo po co mam kłamać (:D), ale potem od razu asekuruję się, że nie wielbię Jareda, bo są takie pytania...
Dziękuję za komentarz :)
Stały pod tymi barierkami to stały na Ch*j drążyć temat, że zacytuje klasyka ?
OdpowiedzUsuńPo recce wnioskuję, że masz conajmnniej 18+ i parę koncertów widziałaś. Weź pod uwagę, że sporo z tych ludzi (dziewcząt) przyklejonych do barierek pierwszy raz było na tak dużym wydarzeniu, pierwszy raz na koncercie 30STM i generalnie były to albo osoby młode albo do reszty szurnięte. -jak by nie było taki koncert potrafi być dla kogoś takiego sporym wydarzeniem i pewne rzeczy trzeba im wybaczyć ;)
Ja osobiście nie narzekałem -w odległości 10-15 metrów od sceny widać było nawet lepiej niż spod barierek, nie było tłoku i dało się jakoś przełknąć fatalną akustykę poprzedzających marsy zespołów -Negramaro, "ajmaks" ;) czy chociażby Paramore brzmieli średnio, chociaż w przypadku tych ostatnich ekipa zrobiła show i odwaliła kawał dobrej roboty.
Dodam też, że nie odniosłem wrażenia jakoby wszyscy przyjechali wyłącznie na Marsów. Newsted zaliczył w moim odczuciu świetny koncert z żywo reagującą publiką, a na Stereophonics bawiło się naprawdę sporo ludzi -Co prawda z dziewczyną nie wytrwaliśmy do końca, bo podejrzewaliśmy problemy z dostaniem się w okolice sceny głównej i zmieniliśmy miejsce parę minut przed końcem, natomiast gdy zerknąłem już stamtąd w kierunku sceny Eventim na końcówkę ich występu nie skłamię pisząc że chłopaki mieli na koniec całkiem pokaźne grono słuchaczy do własnej dyspozycji :)
Ja nie drążę, odpowiadam na komentarze i napisałam recenzję ;)
UsuńCieszę się, że z recenzji można mniej więcej wywnioskować mój wiek, to znaczy, że nie piszę poniżej swojego poziomu, haha :)
Oj, no ja wiem, że to może być ich pierwszy show, dobrze pamiętam swoje gimnazjalne lata i podniecenie koncertem... nie kogo innego, jak właśnie Marsów, ale no chyba aż tak szurnięta nie byłam jeszcze, jak to ująłeś ;D Przyznam, że dużą rolę w moim "wychowaniu" miał właśnie ówczesny (w sensie ten sam, ale ludzie inni, którzy często już z niego poodchodzili) Polish Echelon, gdzie zbytnie podniecanie się chłopakami i ich wyczynami po prostu było nie na miejscu. Im dłużej patrzyłam z dystansu na fangirls, tym wyraźniej widziałam, jak bardzo się ośmieszają. Co nie znaczy, że nie miałam bardziej wstydliwych momentów na koncercie, ale trzymałam jako taki poziom ;D
Nie obrażaj "ajemseksa"! :D:D
No było widać lepiej, przyznaję, ale fajnie się ogląda zespół z naprawdę małej odległości ;) O ile np. na Rammstein sobie odpuściłam, bo wybrałam życie (^_^), o tyle na IAMX takie dobre ustawienie się było całkiem możliwe i osiągalne...
Jeśli chodzi o to, że "wszyscy przyjechali na Marsów" - oni naprawdę tego dnia przeważali. Poza tym widziałam oczywiście pojedyncze sztuki ajemeksowe, paramorowe, czy też... zagubionych metali, którzy chyba z rozpędu kupili karnet :D Na Newsted - wstyd - nie byłam, ale widziałam kawałek koncertu Stereophonics i rzeczywiście osób było całkiem sporo :)
Ja powiem tak. Twoje zdanie w dużej części podzielam. Jestem w Echelonie już od jakiegoś 2008r., ale to jak ludzie się zmieniają, jest nie do poznania. Właściwie nie ludzie, a dziewczynki, które go "tworzą". Na koncercie miałam wrażenie, że najchętniej wydłubałyby mi oczy, żebym tylko nie patrzyła w kierunku sceny, nie mówiąc już o lekkim przemieszczeniu się do przodu. Z resztą, im bliżej sceny- tym gorzej. Średnia wieku zmniejszała się, a także, mimo dobrego nagłośnienia- wcale nie było słychać śpiewu Jareda. To, jak darły się te dziewczyny przekracza wszelkie granice. Ja nawet nie wiedziałam, że tak można. Ale one zamiast się bawić, skakać, wydurniać, albo po prostu słuchać, czy tam podśpiewywać razem z zespołem, DARŁY SIĘ. I to tak poważnie, że do dzisiaj jestem przygłucha na jedno ucho. Tak więc, mam świetne wspomnienia i pamiątki.
OdpowiedzUsuńO muzyce Marsów oraz jej 'progresie' nawet nie chcę nic mówić. Najlepszym wykonaniem dla mnie było The Kill. Do tej pory na samą myśl mam ciarki, to było coś wspaniałego.
Pozdrawiam,
Dominika. :)
Było aż tak źle? Miałam szczęście, że nie pchałam się do przodu i obok mnie stali normalniejsi ludzie ;)
UsuńŚwietna recenzja, bardzo dobrze się czyta.
OdpowiedzUsuńChciałam tylko dodać, że smutno się robi, kiedy ktoś wypowiada się o Echelonie w ten sposób, ale taka jest rzeczywistość. Ja 30STM poznałam dopiero 2 lata temu, ale podzielam Twoje zdanie na temat ich zmiany. Szczerze mówiąc, dwa pierwsze albumy bardziej do mnie przemawiają i żałuję, że nie mogłam uczestniczyć w żadnym koncercie ery S/T czy ABL.
Mimo to moje odczucia co do IF były zupełnie inne. Stałam pod bramkami od 6:30 i udało mi się zająć barierki, bo właśnie taki był mój cel. Muzyka Negramaro podoba mi się średnio, ale skoro wokalista zachęcał do skakania - bawiłam się. W końcu sami chcemy, żeby polskich fanów uznawano za najlepszych, a jak by to wyglądało, gdybym stała tam jak kołek? :) Na występ IAMX czekałam z niecierpliwością. Są genialni, a gdyby nie to, że znaleźli się w line-upie Impactu, nigdy bym ich nie poznała. Może nie umiałam na pamięć wszystkich tekstów, ale starałam się śpiewać w miarę możliwości. Szkoda, że publika zawiodła. Paramore nigdy nie miałam okazji bliżej poznać, ale też skakałam i raz na jakiś czas podnosiłam ręce w górę, żeby nie robić złego wrażenia. Stanie w tłumie ze znudzoną miną jest nie w moim guście, raczej zależy mi, aby nasz kraj był miło wspominany i nieważne, jaki to zespół.
Po długich godzinach czekania na scenę weszli Marsi. Moment, o którym marzyłam od wspomnianych wcześniej dwóch lat. Na początku nie wierzyłam, że to naprawdę oni i że jestem tak blisko, potem śpiewałam każdą piosenkę ze łzami w oczach. To było dla mnie niesamowite przeżycie. Wiem, każdy ma inne odczucia, moja reakcja była właśnie taka. Oprócz The Kill nie zagrali ani jednego utworu ze starszych płyt, ale i tak mogę uznać to za najlepszy dzień mojego życia. Byłam przeszczęśliwa, że mogłam doświadczyć tego na własnej skórze.
Takie tam pokoncertowe przemyślenia. :)
Wiem, że robi się smutno, bo mnie samej jest smutno ;) Nie myślałam, że będę kiedykolwiek w ten sposób pisać, ale nie myślałam również, że 30stm zrobią się tak cholernie popularni. Kiedyś jak mówiłam, że ich słucham, to wszyscy patrzyli na mnie jak na idiotkę, bo nie kojarzyli. A teraz zna ich właściwie każdy, a to wpływa w znacznym stopniu na to, jaką grają muzykę.
Usuń6:30? BOŻE O_O Podziwiam pęcherz, naprawdę ;) I samozaparcie :D
Pierwsze koncerty danego zespołu są niezapomniane. Rzekłabym, że najlepsze, ale mam jeden przykład, który obala tę tezę ;) Poza tym jak poznaje się jakiś zespół stosunkowo późno, to jakby nie jest się już tak zszokowanym tym nowym materiałem, bo przyjmuje się go na porządku dziennym i po prostu słucha, a nie narzeka (u mnie było to chociażby AFI, czy MCR na których wszyscy starsi fani wrzucali, a ja nie wiedziałam czemu i do dziś nie wiem :D).
Myślę, że mimo wszystko rozumiem, czemu Impact tak Ci się podobał i fajnie, że masz wspomnienia na zawsze :) Ja za Marsami po Polsce jeździć już nie będę (chyba, że kolejny album będzie lepszy od LLF+D :D), ale jak zawitają do Łodzi, to może uciułam kasę i pójdę. Ale o bilety na pewno walczyć nie będę i płakać, jak zabraknie, też nie.
dobrze, że miałam nawał zaliczeń przedsesyjnych i nie pojechałam - tzn., ominęłabym na pewno pierwszy dzień, bo zdecydowanie nie mogłam, ale nad drugim się zastanawiałam. właśnie IAMX żałuję bardzobardzo, bo jak na razie znam ich średnio, ale to zespół z gatunku tych, do których moja miłość rozkwitłaby po koncercie (bo po prostu czekają w kolejce do przesłuchania, a tak to od razu bym się nimi zajęła).
OdpowiedzUsuńdobrze, że nie pojechałam, bo zapewne cały koncert spędziłabym na pomstowaniu na Dżareda i fangirlsy. Echelon Echelonem, z zapałem poczytałam sobie wszystkie komentarze, no ale niestety - dla mnie, osoby, która przygląda się temu wszystkiemu z boku i Marsy nawet lubi (starsze oczywiście, chociaż TIW też jeszcze wpisuje się w nurt muzyki, jakiej słucham i połowę lubię tak całkiem całkiem. a najnowsza... no sorry. UITA lubię, bo wpada w ucho i akurat mi się dobrze kojarzy. ale lubię na tej zasadzie, którą opisałaś - jakby to był odmienny zespół. a pozostałe utwory... hm. no cóż. mam, przesłuchałam ze dwa, może trzy razy... no cóż. do widzenia panom jak na razie ), to publika bardzo zniechęca. owszem, fajnie, że żywo reagują, a Jerry naprawdę ma talent do porywania tłumów, no ale tego, co się nasłuchałam i napaczyłam, czekając na koncert w Łodzi, to moje. Echelon Echelonem - ale niestety, tru fanki Dżareda mają przewagę nad całkiem fajnymi ludźmi i to daje właśnie taki pogląd. smutne. :<
nie pomstuję tu w żadnym wypadku na Echelon, bo dla mnie po prostu takie osobniki do niego nie należą.
a sam Dżared irytuje mnie ostatnio jeszcze bardziej, więc cóż. ;x
btw, Nyx, czeba się znowu na jakieś piffko umówić. :3
a, no i widzę, że Impact nadal leży z organizacją - no i nie podoba mi się fakt, że skasowali GC. dla mnie to było wybawienie w zeszłym roku, bo mogłam sobie spokojnie wyjść do gastronomii i się napić, a potem spokojnie wrócić może nie pod barierki, ale bez problemu się przebić do 5tego rzędu. a po Kasabian było to baaaardzo potrzebne, bo po prostu pływaliśmy i mdleliśmy z tego ścisku. pretty hard.
Usuńmoim zdaniem powinni po prostu zmniejszyć obszar goldenów (bo była to naprawdę duża przestrzeń) i dodać telebimy dla pozostałej płyty, bo troszkę beznadziejnie mieli moim skromnym zdaniem.
o toi toiach nawet się nie będę wypowiadać - koszmarr - a co do gastronomika, to przynajmniej spokojnie można się było z piffkiem poruszać, a nie jak na Coke'u czy niektórych częściach Ołpenerka (co już dla mnie jest komiczne, biorąc pod uwagę nazwę festiwalu:3)
Posłuchaj ajemseksa, posłuchaj :D TIW jeszcze da się słuchać, myślałam, że to taka chwilowa wariacja na temat tylko...
UsuńNo właśnie, te tru fanki..
Ja nie lubię GC, bo to jest taka segregacja bezsensowna...
TRZEBA SIĘ NA PIWO UMÓWIĆ KONIECZNIE! :D
Oj ten Echelon... Cóż, znając mój temperament to przepchnęłabym się przez kręcące nosem fanki do przodu, ale to też nie jest wyjście, które bym polecała. XD Strasznie gorliwe są, znam jedną więc mniej więcej wiem jak to wygląda. XD Co do najnowszej płyty to zgadzam się. Szkoda ich zwłaszcza jak się ogarnie pierwszą czy drugą płytę, które są chyba najlepsze choć 'stranger in a strange land' z bodajże trzeciej też jest cudowne. :)
OdpowiedzUsuńDobry temperament, mnie się podoba :D
UsuńSIASL jest BOSKI, z tym się zgadzam, to takie małe światełko w tunelu <3 <3 Ale Hurricane mnie również się podoba, TIW jest jak dla mnie o wiele lepsza niż LLF+D i akurat jej całkiem dobrze mi się słucha. Ale to i tak nie to samo, co 2 pierwsze CD.
Nie rozumiem tylko dlaczego tak jeździsz po Echelonie, nie szufladkuj! Ja IAMX usłyszałam właśnie po raz pierwszy na Impact Festivalu i powiem Ci, że strasznie mi się spodobało. ;) Właśnie przez "I Come With Knives" kupiłam sobie ostatnio jedną z ich płyt. :D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam teraz całą twoją recenzje i zachęciło mnie to do posluchania zespołów.
OdpowiedzUsuńJestem fanka 30stm od 2 lat. I nie lubię ich tylko za Jareda. Lubię ich piosenki, sposób grania i tego jak traktują swoich fanów. Staram się ich jakoś wspierać, ale zawsze jakoś to końca nie wiem czy mogę nazwać się echelon, bo boję się że ktoś zaraz nie znając mnie nazwie mnie tylko kolejnym głupim fangirls'em którym jak sądzę nie jestem.
Zgodze się że pierwsze płyty są lepsze od LLF+D. Teraz w czerwcu jadę na ich koncert i mam nadzieję że zagrają jakąś ze starszych piosenek ponieważ wszystkie uwielbiam. Nie jestem pewna czy przekazałam wszystko tak zrozuniale jak chciałam ale się starałam. ;D