Meg Cabot "Liceum Avalon"

Jako że miałam ochotę na coś całkowicie odmóżdżającego i nie wymagającego specjalnego wysilenia komórek mózgowych, pozwoliłam sobie na krótszą chwilę odstawić "Przypadek Adolfa H." i w ciągu dzisiejszego poranka, przy kawie i jajku sadzonym, przeczytać. Kupując tę książkę ze trzy lata temu przede wszystkim kierowałam się tym, że dotyczyć będzie, może nie bezpośrednio, legendy o Królu Arturze na punkcie której niegdyś miałam prawdziwego bzika. Jakże miłym zaskoczeniem w domu było to, że razem z nią kupiłam sobie także poemat Tennysona (!), do którego także w swoim czasie wzdychałam, a trochę trudu sprawiło mi znalezienie jego tłumaczenia na język polski gdzieś w Internecie, gdyż niektóre wersy oryginału mogłam już recytować z pamięci, a byłam ciekawa polskiej interpretacji. Na każdy rozdział książki wypada jeden wers poematu.

Co do jej treści - zanudzania zarzucić jej nie mogę, gdyż czyta ją się szybko, łatwo i przyjemnie, ale co za tym idzie - przesłania raczej ze sobą nie niesie. Główna bohaterka - Ellie to kolejny stereotyp bohaterki powieści dla dziewczyn (zgadnijmy... seks bomba przyciągająca facetów jak magnes, czy wychudzona szara myszka, która... też przyciąga facetów, a przynajmniej tego jednego?) - numer dwa na mojej liście dostępnych możliwości. Trenuje lekkoatletykę i nie jest przebojowa. Raczej wręcz przeciwnie. Wiele razy w książce dowiadujemy się, że uważa siebie za raczej brzydką, nieciekawą dziewczynę, która broń Boże nie ma szans u zajętego idola nastoletnich uczennic - kapitana drużyny futbolowej A. Williama Wagnera. Który notabene stereotypowo spotyka się z najładniejszą cheerleaderką w szkole. Po przeczytaniu tego opisu głównych bohaterów nie sięgnęłabym już po książkę, ale ponieważ nikt tak nie ujął tego wcześniej, nie miałam szansy się nad tym zastanowić. W otoczce Królowo-Arturowej o wiele lepiej się to czyta, bo człowiek po prostu chce wiedzieć co będzie dalej. A okazuje się, że główni bohaterowie powieści są w rzeczywistości reinkarnacjami osób z najbliższego otoczenia legendarnego Króla. Do tego liceum nazywa się "Avalon", a drużyna futbolowa "Ekskalibury". Potem dowiadujemy się o jakichś "Mocach Ciemności", które robią wszystko, by Artur jednak się nie odrodził i tutaj stawiam zdecydowany minus, bo to już lekka przesada. Niby żadne ufoludki z nieba się nie sypią, ale nagle rozpętuje się silna burza, pioruny walą jak oszalałe... Do tego patosu proszę dodajmy fakt, że Meg Cabot tak bardzo chciała, by bohaterowie byli podobni do swoich historyczno-mitycznych odpowiedników, że nawet ośmieliła się zmienić historię Artura, chrzcząc Mordreda jego bratem, nie synem. Ale nie sądzę, żeby ten fakt został wielokrotnie odkryty przez amerykańskie nastolatki, więc w sumie co jej szkodzi?

Ogólnie książka poprawna, jak już pisałam - zanudzania zarzucić jej nie można. Taka ot bajeczka o księciu z bajki dla nastolatek, z kilkoma wtrętami historycznymi, nie zawsze w stu procentach poprawnymi.

Dwa plus.
To i tak dużo, jak dla kogoś, kto kiedyś Królem Arturem się fascynował, a poemat Tennysona "Lady Of The Shalott" zajmuje honorowe miejsce w jego pamiętniku.

1 komentarz:

  1. Dziękuję za odiwedziny na moim blogu;-)
    Hihi, rozbawiłaś mnie tym komunikatem, że zamiast obserwować, blogspot woli sobie poczytać...może i woli;-)
    Chętnie dodam Twój adres do ulubionych linków i obiecuję częste wizyty;-)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń