Eric-Emmanuel Schmitt "Pan Ibrahim i kwiaty koranu"

Strasznie długo zeszło mi się z nową recenzją. Trochę to dziwne, zważywszy na to, że pochłaniam coraz więcej tekstów kultury. Niestety lenistwo feryjne wzięło nade mną górę, do tego przeżycia na samym początku przerwy od szkoły były bardzo silne, gdyż pojechałam na koncert - a jak człowiek siedzi 6 godzin na Dworcu Centralnym w oczekiwaniu na pociąg powrotny, to potem nie ominie go przynajmniej dwudniowa rekonwalescencja pod kocem z czymś ciepłym do picia. Powróćmy jednak do mojego Schmitta, który z każdą kolejną książką coraz bardziej mnie zadziwia. Pozytywnie oczywiście.

Każdy utwór literacki musi się dla mnie odpowiednio zacząć. Nic bowiem tak nie zniechęca jak nudne albo banalne wprowadzenie, a ja nie lubię czytać na siłę. Schmitt jest tu przykładem mistrzowskiego dobierania słów na sam początek opowieści. Tym razem zaczyna się ona tak: "Kiedy skończyłem jedenaście lat, rozbiłem swoją świnkę i poszedłem na dziwki." - zdecydowanie dobry sposób na pozyskanie czytelnika. No bo czy jest ktoś taki, kto po przeczytaniu tego zdania dalej pozostanie obojętny na to, co będzie dalej? Cóż, ja na początku lekko się zgorszyłam, potem zaśmiałam pod nosem, próbując wyobrazić sobie tę scenę, a w miarę upływu czasu i zagłębiania się w historię - znowu zachwyciłam tym, że Eric-Emmanuel Schmitt potrafi poprzez prosty, zrozumiały język przemycić mądrość życiową.

Mały Momo, żydowski chłopiec, dorasta pod surowym okiem swego ojca, starając się sprostać jego wymaganiom. Nie jest to jednak takie łatwe, bo zawsze pozostaje w cieniu swego brata Popola, który kilka lat wcześniej uciekł razem z matką z rodzinnego domu. Chłopiec nie ma żadnych perspektyw, nie umie cieszyć się z życia. Jednak pewnego dnia, za sprawą tajemniczego muzułmanina - sklepikarza pracującego w tej samej dzielnicy, odkrywa w końcu prawdziwość i zasadność dwóch ważnych sentencji: "Carpe Diem" i "Faber est quisque suae fortunae"*. Odbywa pierwszą poważną podróż, zdobywa doświadczenie, a także prawdziwego przyjaciela. A co najważniejsze - uczy się także samodzielności i niby tak prozaicznej czynności, jaką jest uśmiech.
"Masz tylko jedną parę stóp (...) trzeba o nie dbać. Jeżeli buty cię uwierają, zmieniasz je. Stóp nie będziesz mógł zmienić!"
Każdy jest kowalem swego własnego życia, zawsze także ma wybór - to tylko niektóre wnioski, które nam się nasuną po przeczytaniu tej lektury. A przeczytać warto - jest naprawdę króciutka i wciągająca.

Piątka, oczywiście. Zastanawiam się, czy istnieje takie dzieło Schmitta, które oceniłabym niżej. Jak dotąd - nie spotkałam się z nim.

*Każdy jest kowalem własnego losu

2 komentarze:

  1. Widzę, że konsekwentnie trzymasz się tego autora :) A ja próbuję sobie właśnie przypomnieć, jaki tytuł nosiła jego książka, która mi się nie podobała. Nie sprawdzę na blogu! Przypomnę sobie!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wytrzymałam, spojrzałam. To była "Tektonika uczuć" :)

    OdpowiedzUsuń