Helen Fieldnig "Dziennik Bridget Jones"

Z serii lektur łatwych, lekkich i przyjemnych (tutaj ukłon w stronę kobiet) to jedna z najlepszych możliwych opcji, jeśli samemu się jest uroczą niezdarą, dokładnie taką jak bohaterka powieści Helen Fielding.
Kolejna z pozycji, która poniewiera się na maminej półce. Triumfalnie ją odnalazłam, gdyż wcześniej czytałam tylko drugą część. Lubię odmóżdżające lektury, szczególnie po wyciskających łzy filmach, czy programach o niepełnosprawnych, które czasem włącza moja rodzicielka. Ciekawe, że pisanie o recenzji o tego typu lekturach przychodzi mi tak łatwo, jak ich czytanie.

Bridget Jones. Prawie się z nią utożsamiam. Stwierdzam jednak, że mam trochę więcej ogłady w codziennym życiu. Nie jestem aż taka nieporadna i pechowa. I chwała Bogu, że nie mam tak tragicznych przyjaciół - mącących, niezdecydowanych i także przygłupich (ale przy tym pełnych empatii i dowcipu - trzeba im oddać tę sprawiedliwość). Muszę przyznać, że przez połowę książki głupie porady bliskich Bridget tak mnie nie denerwowały. Jednak druga połowa, te ciągłe powroty i rozstania Shazzer, czy Jude (zabijcie mnie, już nie pamiętam) z Podłym Richardem doprowadzały mnie do szału. Czy ktoś w normalnym, pozaksiążkowym życiu, też tak się kłócił i tyle razy zrywał ze swoim partnerem? Mam nadzieję, że nie, bo ja bym już pięćset razy ukręciła łeb takiemu osobnikowi, który zalewałby mnie jękami o swoim burzliwym związku, w którym żadna ze stron nie może się ostatecznie zdecydować. To samo z telefonami od matki. Ten schemat się powtarza!Zdaję sobie sprawę, że to ma być zabawne i w ogóle, ale co za dużo to nie zdrowo. Ile razy można odgrzewać ten sam dowcip? Za trzecim razem już zupełnie nie bawi. To co się dzieje dalej? Poszukiwania przez Jones tej jednej, jedynej miłości są mimo wszystko ujmujące. Nie można także zapominać, że nie jest ona klasyczną brzydulą z kompleksami - podoba się mężczyznom, lubią z nią flirtować. Sama jednak chyba nie do końca zdaje sobie z tego sprawę!
Bezsprzecznie w tej opowieści znajdzie się kilkadziesiąt zabawnych momentów i pewnie nie byłaby ona tak dręcząca, jako dodatek do codziennej kawy, nie jako lektura na jedno, dwa popołudnia. Ma swój urok. Patrząc, jak oceniłam "Nigdy w życiu", nie pozostaje mi nic innego, jak dać cztery mniej, gdyż "Dziennik (...)" bije tamtą powieść na głowę.

4 komentarze:

  1. Witam,
    Widzę w tej książce wszystkie wady, o których piszesz, ale mimo wszystko dostrzegam też pewien urok. Co parę lat powtarzam tę lekturę, dla uspokojenia sumienia po angielsku :)
    Czytałam kilka książek epigonek Fielding, miałkich i irytujących, i dopiero wtedy urok cyklu o Bridget zalśnił pełnym blaskiem :)
    Ciekawa jestem, czy oglądałaś adaptację filmową. Zdecydowanie bardziej podobała mi się część druga.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam film, obydwie części, ale książki nie mogę strawić po prostu. Trzy razy robiłam podchody i po prostu nie mogę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, czytałam to kilka lat temu i do dzisiaj pamiętam mój dziki śmiech. Bohaterowie i ich perypetie wręcz absurdalne. Chyba spory dystans pozwolił mi się śmiać podczas czytania "Dziennika Bridget Jones". Na relaks, odmóżdżenie jest dla mnie idealny. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Lirae, oglądałam film. Ale nie mogę zdecydować się co wolę. I chyba też 2 część bardziej mi się podoba :)


    izusr Czasami rzeczywiście jest bardzo nudna!


    Agna83 Zgadzam się, że do tych książek potrzebny jest dystans ;)

    OdpowiedzUsuń