Stephenie Meyer - "Zmierzch"

"Utwór wampiropodobny. Przed użyciem zapoznaj się z opisem książki znajdującym się na tyle okładki, bądź skonsultuj się z lekarzem pierwszego kontaktu lub psychiatrą, gdyż każda książka z cyklu "Zmierzch" niewłaściwie odebrana zagraża Twojemu postrzeganiu świata lub zdrowiu psychicznemu."

Taka wiadomość według mnie powinna znajdować się  na okładce. Ale może zacznę od początku:

To jest moje drugie podejście do "Zmierzchu" na papierze, gdyż już wcześniej czytałam tę serię. Jeszcze przed wielkim bumem na Bellę i Edwarda. Temat prezentacji maturalnej już dawno wybrany, a jak mam się produkować przed komisją o wampirach, pomijając książkę, która budzi skrajne emocje i która jest tak popularna, prawda?
Za drugim razem podeszłam do lektury z przymrużeniem oka. Niestety dalej zgrzytałam zębami, bo Meyer z postaci wampira zrobiła superbohatera. Mieni się w słońcu niczym brokat (o zgrozo!), nie śpi w ogóle, jest nieziemsko przystojny i - przynajmniej jeśli chodzi o Edwarda - co by tu dużo mówić, jest uczuciowym mięczakiem (dla szerszego grona czytelników - idealnym facetem). Do bólu romantyczny, przesadnie troszczący się... Nie mówiąc już o tym, że nasza główna para zakochuje się w sobie nagle, od pierwszego wejrzenia. No dobrze, jeśli chodzi o pana wampira - od pierwszego powonienia. Bella bowiem według niego pachnie cudnie i dodam jeszcze, że tylko jej myśli nie może on usłyszeć (dziwne, prawda?)

Wiecie, że "Zmierzch" nie jest taki zły? Czytając go za pierwszym razem nie miałam przeświadczenia, że robię coś strasznego, popełniam jakieś przestępstwo. Mogłam od początku do końca skupić się na treści, a nie na wyłapywaniu fragmentów do których przyczepiliby się wszyscy zatwardziali anty fani. To okropne, co może z powieścią/zespołem/filmem zrobić mainstream!

Nie podoba mi się wizja wampirów w stylu Meyer, przyznaję, choć całkowicie ich nie przekreślam. Możecie mnie wziąć za zdrajczynię krwiopijców, ale te dodatkowe wampirze talenty, zmiany koloru oczu zależnie od stopnia najedzenia i okrutny sposób przemiany w nieumarłego są interesujące. Każdą historię o przeszłości członków rodziny Cullen chłonęłam z wypiekami na twarzy, bo Meyer CZASAMI ma naprawdę dobre pomysły! (Zauważcie, że ona przynajmniej skończyła studia na wydziale literatury, więc nie można o niej powiedzieć, że wzięła się za fach, o którym nie ma pojęcia). Alice i Jasper na przykład to moi faworyci. Oboje mają mroczną przeszłość, nie są prawdziwymi "dziećmi" doktora Cullena, bo to nie on zamienił ich w nieśmiertelnych.

Jednakże lektura do najprzyjemniejszych nie należała - przez całą, calutką, książkę Bella doprowadzała mnie do szału. Biedna nie mogła wymówić słowa "wampir", zachowywała się jak łamaga, opisywała Edwarda w takich superlatywach, że aż mnie zdziwiło, że po lekturze nie miałam łóżka mokrego od lukru, a nad moją głową nie fruwały amorki. Ukochany miał słodki oddech, melodyjny głos, twardy tors, idealne dłonie, nieprzeniknione oczy, czarujący uśmiech, nienaganną fryzurę... mam wymieniać dalej?

Zmierzch to czytadło. Coś na poprawę krążenia w żyłach, bo to od Waszego gustu zależy, czy książka będzie Was denerwować, czy bawić. Nie każdy lubi historie o wampirach, czy romanse. Tak jak nie każdy lubi kryminały, czy książki sci-fi. Trudno, by historia Belli i Edwarda każdemu się spodobała (po to mamy opis, który się znajduje na odwrocie tomu i po to... mamy recenzje). Nie jest napisana wybitnym językiem, nie wnosi nic do naszego życia... Ja dobrze wspominam tę książkę, chociaż zdaję sobie sprawę że niektóre dialogi są żałosne, a historię można by porównać do taniego romansidła. 

Dlatego daję trzy.

Seria Zmierzch to:
Zmierzch | Księżyc w nowiu | Zaćmienie | Przed świtem

6 komentarzy:

  1. Czytadła też są potrzebne. I choć wiele jest krytycznych słów dotyczących "Zmierzchu" to i tak uważam, że ważne jest, że ludzie wogóle czutają/podczytują/czytają :) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A mnie spodobał się całkiem film (pierwsza część), dlatego postanowiłam sięgnąć po książkę. I klops. Książka okazała się jakąś totalną pomyłką, Bella celuloidowa miała to coś, Bella papierowa była nie do zniesienia. Dlatego postanowiłam nie psuć sobie przyjemności z oglądania kolejnych części filmu i po prostu książki sobie odpuściłam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie stoi na półce i czeka, a ja jakoś nie mogę się zebrać. Wciąż czytam rożne opinie i zastanawiam się, jakie będą moje odczucia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam wiosną zeszłego roku i nabawiłam się alergii na kilka osłabiających kwestii Belli oraz samą bohaterkę. Nie nazwałabym sagi totalnym gniotem, bo mimo głównych bohaterów, zdarzają się przebłyski o których wspominałaś. Historia Jaspera, Alice itp. W filmie spłycono choćby scenę jak Bella wykiwała Alice i Jaspera na lotnisku w pierwszym tomie. Meyer ma pomysły, które psuje fatalnym, osłabiającym, przesłodzonym romantyzmem.
    Czytałam bez większych bóli, ot popularne czytadło. Nie jestem konserwatywna odnośnie stworzeń nadnaturalnych. Oczami przewracałam przy "Nieśmiertelnym" Shields, to dopiero jest gówniana literatura. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja kolejny raz wezmę pod obronę Bellę. Spłycenie jej postaci zawdzięczamy naszej tłumaczce - w oryginale jest ona zabawna, ironiczna, ma wiele trafnych spostrzeżeń i naprawdę cięty język. Fakt, ślepo zapatrzyła się w swojego Edka, ale jest naprawdę interesującą postacią. Może nie bardzo złożoną, ale ciekawą. To samo Edward - o wiele lepiej prezentuje się w wersji angielskiej, niż polskiej. Uważam, że tłumaczka spartoliła sprawę - to jej może Meyer zawdzięczać to, że Polacy tak źle odbierają 'Zmierzch'.

    OdpowiedzUsuń
  6. O! To chyba powinnam kiedyś się wziąć za "Zmierzch" w oryginale! Jeśli jest rzeczywiście tak źle, jak mówisz, to ta tłumaczka w ogóle się nie nadaje! Seria o Mercedes Thompson, czy W.Rednej z mojego ukochanego wydawnictwa "Fabryka Słów" powala właśnie takim fajnym, ciętym językiem głównej bohaterki. Jeśli taka również jest Bella, to oddaję jej honor!

    OdpowiedzUsuń