Dawno nie polecałam Wam już zespołów, a okazja do tego nadarzyła się przednia. W tę niedzielę, tj. 3 lipca 2011 roku w Łodzi, w klubie Stara Szwalnia odbyła się już czwarta edycja festiwalu pod szyldem "Good Warning!". Chociaż tego dnia prym wiodły kapele hardcore, czy też screamo, ja czekałam na kogoś zupełnie innego. Od osiemnastej siedział w klubie. Dość niski, niepozorny blondyn, w zwykłym t-shircie i za dużych spodniach wytartych na końcach nogawek. Kręcił się po całym klubie sącząc piwo i obserwując nowoprzybyłych. Był to Tom Morris. Na oko trzydziestoletni muzyk, o którym w Polsce nikt prawie nie słyszał. A to naprawdę wielka szkoda.
Tom Morris jest głównym wokalistą i gitarzystą w zespole o nazwie "Her Name Is Calla" grającym post-rock. Komu jednak taka plakietka coś mówi? Postaram się zatem Wam wyjaśnić własnymi słowami jaką muzykę ów zespół prezentuje:
Wyobraź sobie chłodny, deszczowy, jesienny wieczór. Słońce już prawie zaszło za horyzont, latarnie zaraz zaświecą oślepiającym blaskiem. Wracasz do domu, twoje buty na lekkim obcasiku stukają o beton, gdy wchodzisz do przejścia podziemnego. Gdzieś z jego drugiego końca dochodzą do ciebie kojące dźwięki. Ktoś gra na pianinie, ktoś inny na skrzypcach. Muzyka jest przejmująca, delikatna, powolna. Stajesz przy ścianie i delektujesz się. Zamykasz oczy, pozwalasz poszczególnym nutom pieścić twoje zmysły. Po kilku chwilach jednak do twoich uszu wdzierają się ostrzejsze niepokojące odgłosy, szumy, warczenie niczym z przeciążonych głośników. Zdajesz sobie sprawę, że jesteś sam pośród plątaniny korytarzy. Ruszasz, ciągle przyspieszając kroku, chociaż masz przeczucie, że nic ci nie grozi. Gdy trafiasz z powrotem na powierzchnię i masz możliwość odetchnięcia powietrzem, które pachnie przemożnie mokrymi liśćmi i wspomnieniem ostatnich ciepłych promieni słońca, uspokajasz się. Suniesz noga za nogą w rytm delikatnie szarpanych strun gitary akustycznej. Przyjemne, głębokie i kojące głosy opatulają cię niczym wełniany szalik. Chce ci się tańczyć. Przychodzisz do domu, bierzesz orzeźwiającą kąpiel z aromatycznymi olejkami w świetle świec i kładziesz się w łóżku. Powoli ogarnia cię senność...
To jednak mój opis pierwszej płyty. A co znajdziecie w drugiej?
Wyobraź sobie, że wracasz z nocnego klubu. Od znajomych, czy też po prostu - późną nocą. Jest wilgotno, pada drobna mżawka, zakładasz kurtkę, bo robi ci się chłodno. Idziesz pieszo, gdyż nie chcesz czekać na autobus. Mijasz kolorowe neony zapraszające do lokali, skrzyżowania z niedziałającą już sygnalizacją świetlną. Z oddali słychać muzykę z klubów i odgłosy imprez z mieszkań w starych kamienicach. Od czasu do czasu mijają cię samochody i młodzi ludzie. Niektórzy idą pod rękę trzymając parasolki, inni naciągnęli sobie kaptury na głowy i spiesznie kierują się na przystanki. Księżyc świeci nieśmiało zza chmur, wiatr niesie głos jakiejś dziewczyny, która stanęła na chodniku i próbuje złapać zasięg w telefonie. Zaczynasz się bać. Jest bardzo późno, mijasz niebezpieczne ciemne bramy i ślepe zaułki. Każdy dźwięk zaczyna być podejrzany. Niespodziewanie mijasz nocny klub z ostrym koncertem. Głośno huczy ci w uszach. Przester elektrycznych gitar zmieszany z brudnym dźwiękiem trąbki ożywia twoje ciało prawie natychmiastowo, wyrywa z zamyślenia. Robi ci się zimniej, zaczynasz żałować, że nie poczekałeś na przystanku. Nic straconego - niedaleko jest następny. Po kilku chwilach nadjeżdża autobus - tym razem już decydujesz się wsiąść. I znów osiągasz spokój ducha.
Tak w kilkudziesięciu zdaniach można opisać muzykę, jaką tworzy zespół Her Name Is Calla. Tom Morris zaś przyjechał do Polski ze swoim projektem solowym. Jego piosenki na EPce "An Ocean Is Enough To Love" nie mają tej całej wspaniałej "multidźwiękowej" (że w ten sposób to ujmę) otoczki, ale za to rażą nietuzinkowym tekstem i głosem Toma. Czy Wy wiecie, że jeden niepozorny Tom ze swoją akustyczną gitarą i anielskim głosem miał dla mnie większą siłę przebicia niż hardcore'owy zespół Rosetta, który zaserwował huk i ścianę dźwięku od której trzęsły się szyby w oknach? Rosetta krzyczeli i tym właśnie zwrócili na siebie uwagę. Tom Morris śpiewał, a wszyscy fani hardcorowego zespołu starali się go ignorować. Na próżno jednak - jego głos dotarł wszędzie tam, gdzie dotrzeć miał.
Muzykę Her Name Is Calla i Toma Morrisa polecam wszystkim, którzy lubują się w delikatnej muzyce wprost "do poduszki". Spróbujcie, a nuż będzie warto?
Ja sobie osobiście z Tomem porozmawiałam, wypiłam piwo. To bardzo miły człowiek, zawsze się uśmiecha. Poprosiłam go o autograf, był mile zaskoczony. Nikt do niego nie podszedł po jego występie, chociaż był naprawdę dobry i klimatyczny. Zamiast sceny w Starej Szwalni leżał rozłożony czerwony dywan we wzorki, stało się dosłownie niecały metr od wykonawcy. Było wspaniale. Muszę się pochwalić swoją "zdobyczą":
A tutaj na zachętę kilka piosenek:
Świetne utwory... Będę musiała przyjrzec się bliżej temu zespołowi i ... Tomowi:D. Gratuluję autografu!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Strasznie Ci zazdroszczę tej pięknej dedykacji! Może nie TEJ konkretnie, ale w ogóle takiego bliskiego spotkania z ulubionym artystą! Ja 6(7?) lat temu, przed koncertem w Katowickim Spodku spotkałam wokalistę Green Daya i byłam tak zaskoczona, że nawet z ławki nie wstałam. Nigdy sobie tego nie daruję! :/
OdpowiedzUsuńNie, nie wierzę! Byłaś na GD! Ja wtedy byłam za małą smarkulą i mi nie pozwolili jechać :( Ale Ci zazdroszczę... na razie im się do Polski nie spieszy, a tak bym chciała... Billiego Joe spotkałaś i nie podeszłaś? Ale w pełni Cię rozumiem - ja się boję podchodzić do artystów z jednej prostej przyczyny - będą zmęczeni/zajęci/wkurzeni i tylko się na mnie jeszcze wyżyją, albo będą stękać i wzdychać, na czym obie strony ucierpią ;)
OdpowiedzUsuńMuzyka cudna. Smutno, że takich artystów nie traktuje się poważnie, brak ich w radiu, tv..
OdpowiedzUsuńWiadomo, masom się nie spodoba. A mainstream jest potrzebny, żeby nabić kieszenie. Ale właściwie ja sobie cenię, że ten zespół jest niszowy. Przyjeżdżają do małych ciasnych klubów i mają czas, żeby pogadać z każdym fanem, wypić piwo... To jest magiczne!
OdpowiedzUsuńŚwietne piosenki!!! Dzięki, że dałaś info :)
OdpowiedzUsuńJeśli ktoś ma blisko, to 15 listopada Her name is Calla gra koncert w klubie Kazamaty w Krakowie
OdpowiedzUsuńPolecam, warto posłuchać. Muzyka i teksty nie zwykle emocjonalne, czasem żywiołowe, czasem niespokojne, czasem mroczne ... myślę, że mogę ich dyskografię położyć obok dokonań Dżemu, Marka Grechuty, Sigur Rós, czy nawet Slayera mimo, że inny styl, muzyka.
OdpowiedzUsuń