Melissa de la Cruz "Zapach spalonych kwiatów"

„Zapach spalonych kwiatów” to kolejna książka, którą kupiłam za 1/3 ceny w księgarni w Augustowie. Zrażona kiepskim „Pożeraczem snów” zaczęłam się zastanawiać, czy jest sens w ogóle tę książkę czytać, bo pewnie znów przyniesie mi niemałe rozczarowanie. I przyniosła. Ale dość pozytywne!

North Hampton jest „miasteczkiem na końcu świata”. Niewiele osób o nim słyszało, jeszcze mniej wie, gdzie może je znaleźć. To właśnie w nim spotykamy się z na pozór zwykłymi kobietami: matką – Joanną i jej dwoma córkami – Freyą i Ingrid. Wydaje się, że dotykają je tylko i wyłącznie kłopoty zwykłych śmiertelników – Joanna ubolewa nad swoją przemijającą urodą, Freya czuje pociąg do brata narzeczonego, a Ingrid robi wszystko, by utrzymać miejską bibliotekę. Tak naprawdę te trzy niezależne i dzielne kobiety borykają się z o wiele większym problemem – są czarownicami, ale nie mogą używać swojej magii…

Panią Melissę znałam już z pierwszej części sagi o „Błękitnokrwistych”, więc byłam przygotowana na odrobinę infantylną narrację i wciskanie nazw marek na każdej stronie. Nie wiem, czy była to wina wyrobienia sobie pióra, czy celowania w trochę inną grupę wiekową, ale książkowe opisy były na odpowiednim poziomie, a Ingrid i Freya zamiast chodzić na zakupy uprawiały białą magię.

Fabuła „Zapachu spalonych kwiatów” nie wciągnęła mnie od pierwszej strony, ale też nie zniechęciła (za to moja przyjaciółka odłożyła tę książkę dobrnąwszy zaledwie do 4 rozdziału…). W całej powieści najcięższy jest początek, gdy okazuje się, że Freya nie posiada wad, ma idealne krągłości i tak w ogóle to w konkursie na najpiękniejszą dziewczynę zgarnia pierwsze 20 miejsc. Wystarczy jednak przetrwać pierwsze niedoskonałości i dokopać się do wnętrza, by odkryć, że nie jest tak źle, jak się zapowiadało.

Ta powieść to połączenie romansu, kryminału, thrillera i powieści obyczajowej. Pomysł na fabułę autorka zaczerpnęła także z mitologii nordyckiej, więc informuję wszystkie fanki Lokiego, że książkę nadal można zakupić w wielu księgarniach (teraz możecie biec, ale powolutku!).

Ingird, Freya i Joanna to postaci o bardzo ciekawej historii (kłania się Salem!). Niekwestionowanym plusem jest to, że brakuje im tej wszędobylskiej płytkości, która dosłownie wylewa się wiadrami ze współczesnych książek paranormalnych. Zamiast tego każda z nich posiada ciekawe moce i niecodziennych pupili. A jednak jest tutaj coś, co zgrzyta. Nie wiem, może to tylko moja pomroczność jasna, ale wydaje mi się, że wszystkie trzy kobiety wyszły na kartkach tej książki tak… papierowo. Niby czują i kochają, niby czymś tam się przejmują, ale ja mam wrażenie, że widzę je w swoim umyśle w takiej ostrości, jak krótkowidz bez okularów (którym, w istocie, jestem). 

Kolejny minus to ilość magii w magii – pierwszy tom (a czytałam, że będą kolejne) ociera się bardziej o powieść obyczajową, niż naszpikowaną czarami fantastykę. Moja ulubiona technika suspensu, o której autorka nie zapomniała na końcu powieści, wzmogła moją niepohamowaną ochotę na jakąś małą bitwę, walkę dobra ze złem. Szkoda, że bardzo tego brakuje w książce otwierającej!

Podsumowując, nie mogę pozbyć się wrażenia, że Melissa de la Cruz dopiero w trakcie pisania tej książki wymyślała co będzie dalej. A to niestety bardzo źle wpływa na treść… Niemniej jednak apetyt rósł mi w miarę czytania i naprawdę nieźle bawiłam się przy lekturze. Czekam na kolejne tomy i przyjmuję powieść na moją półkę (a nie pozbywam się ze wstrętem ;) ). 

Cztery.

14 komentarzy:

  1. Hm, szczerze brzmi bardzo zachęcająco, czary, Salem. Może trochę z tą idealnością to przesada, bo mam dość pięknych bohaterek i jeszcze przystojniejszych bohaterów. Może dalsze cześci będą lepsze, chociaż ta nie wyszła w Twojej recenzji blado.

    OdpowiedzUsuń
  2. O, dobrze widzieć w miarę dobrą opinię. "Zapach spalonych kwiatów" jest w mojej bibliotece i chciałam się za niego wziąć w przyszłości.:) To co piszesz, pokrywa się mniej więcej z moimi oczekiwaniami, więc nie powinno być rozczarowania. Chociaż kwestia zwierzęcych towarzyszy bardzo mnie zaintrygowała.;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tą autorkę niestety dalej kojarzę z Błekitnokrwistymi, którzy mi nie podeszli.;/

    OdpowiedzUsuń
  4. No jestem zaskoczona, bo obawiałam się masakry, a tu całkiem przyzwoita lektura. Hmm :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Błękitnokrwistych nawet lubię i tę książkę też przeczytałam - według mnie też jest nawet ok. Zaskoczyło mnie w niej to, że pojawili się bohaterowie z tej drugiej serii ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Po Twojej recenzji mam dość mieszane uczucia. Z jednej strony przeczytałabym, z drugiej to, że "nie jest tak źle" też mnie nie zachęca specjalnie :) Ale jak znajdę gdzieś w promocji, to pewnie się skuszę, bo fabuła zapowiada się ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejku, nawet nie wiedziałam, że pojawia się tam temat czarownic :O Muszę przeczytać!

    OdpowiedzUsuń
  8. Kupiłam na przecenie w empiku, ale nie wiem czy kiedykolwiek ją nawet przeczytam, zupełnie mnie do niej nie ciągnie :<

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie mogę strawić książek Melissy de la Cruz, Błękitnokrwiści to totalne dno, ta była trochę lepsza, ale nadal jak dla mnie nic ciekawego. Nie po drodze mi niestety z ta autorką ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Książkę posiadam, więc wcześniej czy później zamierzam ją przeczytać. Ciekawa tylko jestem jak wypadnie w moich oczach.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  11. No i... kolejna pozycja, którą muszę kupić. Czarownice - to mnie przekonuje. ^^

    OdpowiedzUsuń
  12. jakoś nie nabrałam chęci na książkę :P

    OdpowiedzUsuń