Cecilia Randall "Hyperversum"

Gdy czytałam liczne recenzje tej książki na blogach, nie byłam całkowicie przekonania co do jej wartości. Bałam się, że historia w niej zawarta mnie przerośnie, a fabuła okaże się nudna i wtórna. Szczególnie, że ten tom jest niesamowicie gruby - liczy sobie 750 stron. Jednak, gdy wydawnictwo Esprit zaproponowało mi tę pozycję, postanowiłam się przełamać. I to była dobra decyzja.

Szóstka przyjaciół - Daniel, Ian, Jodie, Martin, Donna i Carl w wyniku awarii systemu podczas gry w Hyperversum przenoszą się do XIII-wiecznej Francji. Na samym początku są przekonani, że dalej znajdują się w samym środku rozgrywki RPG, gdy nagle zdają sobie sprawę, że nie mogą z niej wrócić. A co najważniejsze - że czekają na nich niebezpieczeństwa, a tym razem mają tylko jedno życie. Jeśli nie przystosują się natychmiast do średniowiecznych warunków - zginą. A to pogrzebie ich szanse na bezpieczny powrót do domu.

Coke Live Music Festival 2011 relacja.

Po wielu trudach i zmuszeniu samej siebie postanowiłam napisać co nieco. Pewnie każdy z Was wie, co to takiego syndrom zdartej płyty? Nie? Ja mam to po każdym koncercie. Tylu znajomych chce wiedzieć jak się bawiłam, że po piątej opowieści, która zasadniczo nie różni się niczym od poprzednich, mam dość. Ale bądźmy szczerzy - wina leży całkowicie po mojej stronie. Gdybym po powrocie od razu zabrała się do pisania recenzji, mogłabym wysłać jej link do znajomych, a ich zarzucić resztką nieumieszczonych tutaj ciekawostek. Nie przetrzymuję Was już dłużej i zabieram się do recenzji.

DOJAZD

Muszę przyznać, że to Opener nieodwołalnie króluje na liście "najbardziej zorganizowanych festiwali w Polsce". Coke pod tym względem jest trochę gorszy. Mimo całkiem sporej mapy postawionej na Dworcu Głównym w Krakowie i informacji na głównym placu, miałam problem z dojściem do strefy darmowych autobusów. W dobre miejsce dotarłam razem z chłopakiem jedynie dlatego, że na Coke byłam już rok temu. Czego mi brakowało? Tabliczek. Zwykłych tabliczek, które wskazywałyby drogę. Natomiast jeśli chodzi o darmowe autobusy jako takie - nie mogę się przyczepić. Zarówno przed festiwalem jak i po były podstawiane w bardzo krótkich odstępach czasu, były czyste i wcale nie tak bardzo zatłoczone.

ORGANIZACJA 

Pierwszego dnia, na terenie festiwalu byłam już około godziny 15, mimo że bramy otwierano dopiero godzinę później. Spodziewałam się dużej kolejki do opaskowania, której chciałam za wszelką cenę uniknąć. Niepotrzebnie się tego obawiałam. Zaopaskowano mnie natychmiast, bez żadnych opóźnień. Co również wyszło na plus organizatorom? Toi Toie podstawione przy wejściu na teren festiwalu, przed bramkami z ochroną. No cóż, jestem sławna z posiadania dwukielichowej nerki, więc to miło, że ktoś pomyślał o takich osobach jak ja :) Szkoda tylko, że pseudoumywalki przestały działać już o godzinie 17 i nikt nie raczył tego naprawić.

Na festiwalu przekonałam się również, że konia można doprowadzić do wodopoju, ale napić musi się sam. Nie wiem, czy coś zmieniło się w podstawówce od czasu, gdy ja do niej chodziłam, ale umiejętność czytania za zrozumieniem była jedną z podstaw programu. Widać nie wszyscy przykładali się do tego równie rzetelnie jak ja - i tak, czekając na wejście na teren festiwalowy, przyglądałam się zatrzęsieniu uśmiechniętych hipserskich dziewczynek, które stały w kolejce z BILETAMI W RĘKU. Transparenty wywieszone na stoiskach, gdzie wymieniało się owe papierki na opaski były osiągalne nawet dla średnio inteligentnych osobników z daleko posuniętą krótkowzrocznością (albo dla mnie, gdyby tego dnia postanowiła mnie odwiedzić babcia skleroza i zapomniałabym włożyć okularów na nos). Za którymś razem już nie wytrzymałam i podeszłam do takiej grupki, uśmiechając się sztucznie i wytłumaczyłam bardzo, bardzo powoli, że jeśli chcą wejść na teren krainy muzyką i alkoholem płynącej w ciągu następnej godziny, a nie czekać w kolejce na marne, powinny się cofnąć do stoisk przy wejściu. Satysfakcja z wyrazu ich twarzy została osiągnięta.

Clay i Susan Griffith "Imperium wampirów"

"Imperium wampirów". Czy tytuł nie brzmi dla Was jak zapowiedź jakiegoś ckliwego paranormal romance? Ano właśnie. Ja też tak myślałam, więc sięgałam po tę książkę z niemałą obawą. Nie spodziewałam się wówczas, że bardzo się pomyliłam, wydając krzywdzący osąd i że po zakończeniu lektury odłożę ją na półkę moich ulubionych książek.

Nad Ziemią od 150 lat panują wampiry. Tylko Cesarstwu Ekwadorii i Republice Amerykańskiej udało się odeprzeć ich bezpośredni atak. Jedynym ratunkiem dla tych dwóch państw jest połączenie swoich sił. A od czego lepszego można zacząć, jak nie od ożenku? Adele, następczyni tronu Ekwadorii zostaje obiecana senatorowi Republiki, Clarkowi. Niestety, podczas niezaplanowanej podróży zostaje porwana przez oddziały wampirów i osadzona w London Tower jako zakładniczka. Osobą, która może jej pomóc w ucieczce jest Greyfiar - tajemniczy, diabelsko skuteczny pogromca wampirów. Który na dodatek kryje w swoim sercu mroczny sekret. Czy Adele wróci do swojego rodzinnego kraju, czy już na zawsze pozostanie uwięziona i zdana na pastwę losu przez krwiożercze potwory?

Piotr Wereśniak "Zabili mnie we wtorek"

Książka Piotra Wereśniaka została mi podstępnie uprowadzona sprzed nosa. Najpierw dziadek, wykorzystując moją wakacyjną nieobecność, porwał ją do swojego domu i według mrożących krew w żyłach opowieści babci nie spał całą noc zaczytując się po uszy. Potem, gdy wróciłam, również nie mogłam uświadczyć owej lektury. Tym razem wyprzedziła mnie mama, która tak jak przypuszczałam, przeczytawszy opis książki, pisnęła z zachwytu i zabarykadowała się w swoim pokoju, wychodząc tylko za potrzebą. Nie muszę więc mówić, że gdy odzyskałam powieść odetchnęłam z ulgą (bo w końcu mogłam się zabrać za czytanie i napisać recenzję) oraz ogarnął mnie przyjemny dreszczyk podniecenia? Nie podeszłam do lektury tak entuzjastycznie jak dziadek, ale również się nie zawiodłam.

Może na wstępie wytłumaczę kim jest autor tej książki i dlaczego wiedziałam, że historia w niej zawarta mi się spodoba. Piotr Wereśniak napisał scenariusz Kilera i dialogi do Pana Tadeusza. Współtworzył także serial "Kryminalni", który uwielbiałam i celebrowałam każdą sobotę, gdy w telewizji pojawiał się kolejny odcinek. Byłam więc pewna, że "Zabili mnie we wtorek" będzie lekturą na światowym poziomie.