Po wielu trudach i zmuszeniu samej siebie postanowiłam napisać co nieco. Pewnie każdy z Was wie, co to takiego syndrom zdartej płyty? Nie? Ja mam to po każdym koncercie. Tylu znajomych chce wiedzieć jak się bawiłam, że po piątej opowieści, która zasadniczo nie różni się niczym od poprzednich, mam dość. Ale bądźmy szczerzy - wina leży całkowicie po mojej stronie. Gdybym po powrocie od razu zabrała się do pisania recenzji, mogłabym wysłać jej link do znajomych, a ich zarzucić resztką nieumieszczonych tutaj ciekawostek. Nie przetrzymuję Was już dłużej i zabieram się do recenzji.
DOJAZD
Muszę przyznać, że to Opener nieodwołalnie króluje na liście "najbardziej zorganizowanych festiwali w Polsce". Coke pod tym względem jest trochę gorszy. Mimo całkiem sporej mapy postawionej na Dworcu Głównym w Krakowie i informacji na głównym placu, miałam problem z dojściem do strefy darmowych autobusów. W dobre miejsce dotarłam razem z chłopakiem jedynie dlatego, że na Coke byłam już rok temu. Czego mi brakowało? Tabliczek. Zwykłych tabliczek, które wskazywałyby drogę. Natomiast jeśli chodzi o darmowe autobusy jako takie - nie mogę się przyczepić. Zarówno przed festiwalem jak i po były podstawiane w bardzo krótkich odstępach czasu, były czyste i wcale nie tak bardzo zatłoczone.
ORGANIZACJA
Pierwszego dnia, na terenie festiwalu byłam już około godziny 15, mimo że bramy otwierano dopiero godzinę później. Spodziewałam się dużej kolejki do opaskowania, której chciałam za wszelką cenę uniknąć. Niepotrzebnie się tego obawiałam. Zaopaskowano mnie natychmiast, bez żadnych opóźnień. Co również wyszło na plus organizatorom? Toi Toie podstawione przy wejściu na teren festiwalu, przed bramkami z ochroną. No cóż, jestem sławna z posiadania dwukielichowej nerki, więc to miło, że ktoś pomyślał o takich osobach jak ja :) Szkoda tylko, że pseudoumywalki przestały działać już o godzinie 17 i nikt nie raczył tego naprawić.
Na festiwalu przekonałam się również, że konia można doprowadzić do wodopoju, ale napić musi się sam. Nie wiem, czy coś zmieniło się w podstawówce od czasu, gdy ja do niej chodziłam, ale umiejętność czytania za zrozumieniem była jedną z podstaw programu. Widać nie wszyscy przykładali się do tego równie rzetelnie jak ja - i tak, czekając na wejście na teren festiwalowy, przyglądałam się zatrzęsieniu uśmiechniętych hipserskich dziewczynek, które stały w kolejce z BILETAMI W RĘKU. Transparenty wywieszone na stoiskach, gdzie wymieniało się owe papierki na opaski były osiągalne nawet dla średnio inteligentnych osobników z daleko posuniętą krótkowzrocznością (albo dla mnie, gdyby tego dnia postanowiła mnie odwiedzić babcia skleroza i zapomniałabym włożyć okularów na nos). Za którymś razem już nie wytrzymałam i podeszłam do takiej grupki, uśmiechając się sztucznie i wytłumaczyłam bardzo, bardzo powoli, że jeśli chcą wejść na teren krainy muzyką i alkoholem płynącej w ciągu następnej godziny, a nie czekać w kolejce na marne, powinny się cofnąć do stoisk przy wejściu. Satysfakcja z wyrazu ich twarzy została osiągnięta.