Jim Butcher "Śmiertelna groźba"

Panie Dresden, co z panem? Pana urok był zawsze tak niezwykle silny! A teraz? A teraz męczyłam się z panem ponad tydzień! 

Nie wiem, czy problem leżał we mnie i w tym, że wyjątkowo nie chciało mi się czytać podczas mojego wyjazdu, czy w tym, że ta część była po prostu słaba. Myślę, że wina rozkłada się dokładnie po połowie, ale to "Śmiertelnej groźby" wcale nie ratuje. Ten tom był po prostu dość... nudny. Zaczynało się ciekawie - duchy w całym Chicago zaczęły wariować, Dresden wraz z pomocą dość ciekawej postaci - Michaela (rycerza samego Pana Boga!) począł je poskramiać i naraził się (znowu) swojej matce chrzestnej. Ta wybuchowa mieszanka została doprawiona najczarniejszym z czarnych charakterów i przełamana szczyptą miłości. Dlaczego więc miałam tak okropną blokadę przed przerzucaniem kolejnych stron? 

Butcher w tym tomie nie potrafił zatrzymać mnie na dłużej, nie poprowadził historii tak, bym trzęsła się z podniecenia na myśl "Co będzie dalej?!". Do tego wszystkiego Bob jakoś szczególnie w tej opowieści nie "Bobował" (a szkoda, wielka szkoda) i chociaż miał intrygujący zamiennik w postaci Michaela, to jednak pan Rycerz nie jest nawet w 30 procentach tak zabawny jak duch pomieszkujący w czaszce. Nawet Dresden ostatnio zamienił cięty język na wzdychanie do płci przeciwnej.