Patricia Briggs "Wilczy trop"

Patricię Briggs miałam okazję poznać dobrych kilka lat temu, gdy "Zew krwi" i "Więzy krwi" zostały wydane jeszcze w starej oprawie graficznej. Od tej pory z nowymi częściami było mi nie po drodze, chociaż wiele razy już czaiłam się na nie na allegro. Gdy na maila przyszła propozycja zrecenzowania "Wilczego tropu", to rzuciłam się na egzemplarz, niczym wilkołak na swoją ofiarę. Czułam w kościach, że Briggs napisała kolejną dobrą lekturę...

Anna Latham jest na końcu łańcucha pokarmowego w swoim wilkołaczym stadzie. Każdy osobnik ma prawo nią pomiatać, bić, gwałcić. Z trudem przychodzi jej nauczenie się uległości, wyłącza się na ból. Jej losy zmieniają się w chwili, gdy poznaje Charles Cornicka, egzekutora i syna przywódcy wilkołaków Ameryki Północnej. Dowiaduje się, że jest Omegą, co wcale nie oznacza, że jest najsłabszym ogniwem w stadzie, co próbowano jej wpoić przez trzy długie lata. Na dodatek jej umiejętności będą wkrótce potrzebne - w górach giną ludzie, najprawdopodobniej za sprawą zdziczałego wilka samotnika...


Alex Scarrow "Time Riders. Jeźdźcy w czasie"

Macie czasem tak, że nie wiecie, jakim cudem tak szybko skończyła Wam się książka? Ja po przeczytaniu ostatniego zdania uniosłam wzrok znad tomu i z przerażeniem pomyślałam "Co ja, zjadłam te kartki, czy jak? To już koniec?!". No słowo daję - dopiero co zostałam (ledwo) wprowadzona w historię, a tu nagle - bach - i koniec pierwszej części. Jak tu żyć panie premierze bez kolejnego tomu pod ręką, no jak?

Problem z młodzieżowymi książkami jest taki, że większość młodych ludzi myśli, że to nie dla nich, że są za starzy. "Młodzieżówka" brzmi słabo - jak taki ochłap, coś, co jest za mało ambitne dla starszych, za dorosłe dla dzieci, a i dla młodzieży bezsensowne, bo przecież czytanie takich pozycji jest "lamerskie" (czyt. obciachowe). Ja też miałam ten problem - napaliłam się na "Time Riders" jak szczerbaty na suchary, a kiedy ich dostałam w swoje ręce, to zaczęłam się bać. Miałam czego?

Serial: The L Word/ Słowo na L (2004)

Odpad po uznanym Queer As Folk? 

Trudno o bardziej idealny czas dla recenzowania seriali o homoseksualistach, gdy w Polsce rozpętała się ogromna burza z piorunami, a wszyscy we wszystkich ciskają jadem, niczym Zeus piorunami. W moim repertuarze książkowo-filmowo-serialowym (a nawet muzycznym) znajdują się geje, lesbijki, biseksualiści i transseksualiści i nigdy nie miałam z tym problemu - co więcej, sympatyzuję ze środowiskiem LGBT i chętnie pomogę im w walce o ich prawa. Dlatego jeśli macie jakieś uprzedzenia albo nie chcecie czytać o lesbijkach, to zachęcam przewinięcie do następnej recenzji. 

O czym jest "The L Word"? To opowieść o koleżankach żyjących w Los Angeles. W pierwszym sezonie poznajemy szczęśliwe partnerki - Bette Porter i Tinę Kennard, które po siedmioletnim związku zdecydowały się na dziecko i w tym celu szukają idealnego dawcy nasienia, heteroseksualną Kit Porter - byłą sławną piosenkarkę r'n'b i niepijącą alkoholiczkę, Alice Pieszecki - biseksualną dziennikarkę, która do końca nie może się zdecydować której płci pożąda bardziej, Danę Fairbanks - sławną tenisistkę nadal ukrywającą swoją orientację, Shane McCutcheon - łamiącą niewieście i kobiece serca, której ŻADNA się nie oprze (nawet heteroseksualna kobieta...) i - gwiazdę wieczoru - Jennifer Schecter, która po studiach przyjeżdża do swojego chłopaka Tima, by razem z nim założyć rodzinę i znaleźć pracę.