Steven Johnson "Małe wielkie odkrycia"

Jako, że za trochę ponad pół roku zamierzam zostać inżynierem, naturalne dla mnie jest to, że jestem ciekawa świata. Niestety ostatnio przywykłam do tego, że muszę robić "niezbędne minimum", bo nie będę miała czasu na pisanie pracy (ale czas na oglądanie seriali znajdzie się zawsze!), więc poszerzanie swoich horyzontów poszło w odstawkę.  

Kiedy jednak dostałam propozycję zrecenzowania "Małych wielkich odkryć" nie wahałam się ani trochę. Dlaczego?Książka opisuje najważniejsze wynalazki, które odmieniły nasz świat. Kieruje się także reakcją łańcuchową i pokazuje jak jeden wynalazek miał wpływ na drugi, niekiedy całkiem niezwiązany tematycznie. Uwielbiam historie, które się zazębiają. Uważam wręcz, że w szkołach powinno uczyć się takiego ciągu przyczynowo-skutkowego i łączyć kropki (jak to powiada Włodek Markowicz). To bardzo rozwija i pokazuje, że wynalazek to często... dzieło przypadku. 

Ponieważ "Małe wielkie odkrycia" to książka z dużą ilością faktów, to ja ocenię ją "po inżyniersku", czyli bardzo rzeczowo i przejrzyście.

Mary Kubica "Zajmę się tobą"

Robi się zimno, więc naturalnie, jak co roku, mam zwiększoną chrapkę na thrillery. Wiecie, thriller to idealny gatunek, który potrafi przekonać, że nie ma sensu wyściubać nosa spod kocyka. Dobra herbatka, ciasteczko i coś do przykrycia - popołudnie idealne! 

"Zajmę się tobą" wydawała się lekturą idealną. Spodziewałam się obiecanego "zawrotnego roller-coastera" i miałam nadzieję, że zaspokoję swój głód na coś bardziej poruszającego. Niestety mocno się zawiodłam. 

"Zajmę się tobą" opowiada historię Heidi. Kobiety, której ogromna empatia i zrozumienie dla drugiego człowieka powoduje, że nie przejdzie obok niczyjej krzywdy obojętnie. Tak też się dzieje w przypadku Willow - młodej, bezdomnej dziewczyny z dzieckiem. Heidi niewiele myśląc zaprasza ją pod swój dach i oferuje wsparcie. Bohaterka zapomina jednak o tym, że każdy może ukrywać mroczną przeszłość...

Veronica Roth w Polsce + konkurs!

Pierwsze radosne wieści:

Veronica Roth, autorka trylogii Niezgodna, przyjeżdża do Polski! Spotka się z fanami w Warszawie, w Empik Junior, 12 grudnia o 12:00!!!

Drugie radosne wieści:

Wydawnictwo szykuje konkurs na recenzję dowolnego tomu z trylogii i ma wspaniałe nagrody!

Co trzeba zrobić?
1. Napisać recenzję dowolnej z książek Veroniki Roth z serii "Niezgodna".
2. Opublikować ją na stronie jak największej ilości księgarń internetowych.
3. Przysłać mail na adres kontakt@wydawnictwoamber.pl z linkami i swoimi danymi, wpisując w temacie VERONICA ROTH - RECENZJA.
Na wiadomości czekają do 23. listopada!
Wybiorą 20 osób, które zostaną nagrodzone egzemplarzami trylogii "Niezgodna" (w jednym tomie) podpisanymi przez autorkę podczas jej wizyty w Warszawie.

Jest o co walczyć. Ja sama staję w szranki i szybko nadrabiam "Niezgodną"! <3

"Impro Atak! W pogoni za Haroldem" - spektakl w łódzkim Teatrze Nowym

Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy lubią chodzić do teatru. Dzisiejsze rozrywki pochłaniają tyle czasu i emocji, że wiele osób zapomina o tym, że można się dobrze bawić również na sztuce teatralnej. Niektórzy mają też mylne wrażenie, że teatr wystawia sztuki nudne, trudne i archaiczne. Tymczasem ja przedkładam wypady do kina na wizytę w teatrze. Nikt nam nie chrupie popcornu nad głową, bilet jest NIEWIELE droższy (!), aktorów mamy na wyciągnięcie ręki i do tego mamy pewność, że sztuka na której jesteśmy nigdy nie zostanie zagrana drugi raz tak samo.  

Tym razem postanowiłam zrobić mały eksperyment i ukulturalnić się z moim partnerem, który nie postawił nogi w teatrze od przeszło 10 lat. Czy "Impro Atak" sprawił, że mój Damian bez marudzenia pójdzie ze mną na kolejną sztukę? I czy ja wrócę po więcej?

Allison Pataki "Sisi. Cesarzowa mimo woli"

Czy Wy też jako małe dzieci biegliście rano przed telewizor i z biciem serca włączaliście TVN/RTL/TV4? Ja uwielbiałam te słoneczne poranki, kiedy było jeszcze za wcześnie, żeby wyjść na dwór. Kanały telewizyjne już od 7 rano rozpieszczały dzieci i puszczały im fantastyczne bajki. Jedną z nich była "Sisi", którą ja wprost uwielbiałam. Kiedy dowiedziałam się, że Elżbieta Bawarska żyła naprawdę, byłam wniebowzięta! Kreskówkowy idealny obraz Sisi żył ze mną długo. Do czasu, kiedy postanowiłam poczytać o niej na wikipedii. Dowiedziałam się wówczas, że jej życie z Franciszkiem nie przypominało tego, co próbowała przekazać nam bajka. Historia Sisi nie jest raczej dla dzieci. Ale jest również arcyciekawa. 

"Sisi. Cesarzowa mimo woli" to lektura z rodzaju "wariacji na temat". Allison Pataki, po pobieżnym przestudiowaniu historii Sisi, postanowiła napisać książkę fabularną. Zawarła w niej delikatny rys historyczny, ale tchnęła w bohaterów życie, dialogi, charakter. To był naprawdę udany zabieg. Dzięki temu dostajemy lekturę z rodzaju tych lekkich i przyjemnych, a przy okazji dowiadujemy się co nieco o historii Elżbiety Bawarskiej. 

Lektura była dla mnie przecudownym lekarstwem na nudę w pociągu. Nie mogłam wybrać sobie lepszej książki do zabrana w podróż! Czytało się ją łatwo i nadzwyczaj szybko. Allison Pataki dobrze wypośrodkowała ilość opisów i dialogów, stworzyła wartką akcję. Do tego bardzo barwnie i ciekawie opisała to, co mogła czuć przyszła cesarzowa, a potem - królowa. Dzięki niej zwykły suchy fakt historyczny nabrał kolorów i drugiego życia - kibicujemy Sisi przez większość lat jej życia

Jedynym minusem, który mogłabym dostrzec w "Sisi. Cesarzowa mimo woli" to przedstawienie Sisi w korzystnym świetle (na przykład bez opisywania jej zaburzeń odżywiania i narcyzmu oraz domniemanej oziębłości seksualnej) oraz fakt, że jednak prawdziwa Elżbieta Bawarska była postacią bardziej... smutną. Miejscami (w dalszej części powieści) byłam zarzucana za dużą ilością faktów politycznych, które przerywały mój rytm czytania.

Lektura zdecydowanie mnie nie zawiodła. Dostałam właściwie to, czego oczekiwałam. Kiedyś biegnąc przed telewizor szukałam kreskówki o wielkiej miłości. Teraz - bajki (tak, nadal bajki!) z elementami prawdziwej historii dla trochę starszych odbiorców. Takie książki pozwalają nam cieszyć się fabułą, a jednocześnie przemycają kilka ciekawych faktów. 

"Sisi. Cesarzowa mimo woli" dowodzi, że mimo tego, że dorastamy nadal potrzebujemy bajek. Musimy wierzyć, że kiedyś, w jakimś momencie, Elżbieta znalazła szczęście. Przecież każdy z nas chce żyć długo i szczęśliwie, prawda?

Ocena: 5





Książkę otrzymałam od wydawnictwa Harper Collins 

"Impro Atak" - spektakl w łódzkim Teatrze Nowym

(żródło)
Lubicie chodzić do teatru? Jeśli tak, to czy też celebrujecie wyjście? Spędzacie dobre kilkadziesiąt minut w łazience, zakładacie eleganckie ubranie… no bo przecież trzeba jakoś się prezentować! Nie ważne, że idziecie na zupełnie luźną, można by rzec „casualową”, sztukę. Wyjście do teatru to zawsze WIELKIE wyjście. W końcu idziecie się ukulturalnić!

Nawet nie wiecie jak się ucieszyłam, kiedy dostałam zaproszenie do Teatru Nowego w Łodzi na sztukę improwizowaną „Impro Atak”! Ja, dziewczyna, która jeszcze nigdy w swoim życiu nie miała okazji przejść się na legendarne już „Szalone nożyczki”! „Impro Atak” był moim pierwszym improwizowanym spektaklem i, jak możecie się już domyślić, na pewno nie ostatnim.

Jacek Wróbel "Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina" + video

Cześć, dzień dobry, dobry wieczór! Wakacje w pełni, mamy piękny i słoneczny sierpień! Nic, tylko usiąść z książką na trawie i czytać, czytać i czytać... 

Książki, które mnie osobiście kojarzą się z wakacjami to albo lekkie i przyjemne romansidła do opalania się na leżaku albo takie typowe książki fantastyczne - średniowiecze, lochy, smoki i podobne klimaty. Przez ostatnie lata ukochałam sobie dwie pozycje, które nadawały się do podczytywania podczas pobytu nad jeziorem fantastycznie - "Królewska krew. Wieża elfów" Sullivana i "Wiedźma" Olgi Gromyko. Łączy je era, w której zostały osadzone i humor, który dosłownie wypływa z każdej kolejnej strony. Dzisiaj do tego duetu dołącza kolejna książka - "Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina". 

"Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina" to zbiór opowiadań o pewnym bardzo, bardzo sprytnym kłamcy i krętaczu. Haxerlin nabiera każdego bardziej naiwnego osobnika (na swoją wątpliwie gustowną szatę z klepsydrą i księżycem), że jest szanowanym i potężnym magiem. Tak naprawdę jeździ ze swoim wozem po małych wioskach i naciąga wszystkich na swoje bezużyteczne artefakty (np. łopatę, która teoretycznie od razu wskazuje zakopany skarb), a magii w nim tyle, co kot napłakał. Interes jednak nie idzie zbyt dobrze, a sam "mag" - chociaż bardzo sprytny - często wpada w niezłe kłopoty. I tak, będzie musiał się zmierzyć z pewną nimfą, demonem, plagą w mieście, starymi kolegami ze studiów i pewną "drużyną kamikadze"...


Martyna Raduchowska "Czarne światła. Łzy Mai"

Witaj w przyszłości. 

Rok 2037. Wydawałoby się, że zaawansowana technologia pozwoli nam na bezstresową, bezpieczniejszą, dłuższą i ciekawszą egzystencję. W szpitalach wszczepiają nam implanty, które poprawiają jakość naszego życia. Systemy bezpieczeństwa pracują na najwyższych obrotach, więc nie musimy martwić się przestępstwami. Wśród nas żyją syntetyczni "ludzie" - maszyny stworzone głównie po to, by nam służyć. Jednak co się stanie, kiedy te syntetyczne istoty zapragną kochać, bać się, płakać, denerwować się, cieszyć... odczuwać? No cóż, chyba każdy, kto kiedykolwiek oglądał film sci-fi wie, co oznacza "bunt maszyn".

Głównym bohaterem książki jest porucznik Jared Quinn, który nie za bardzo odnajduje się w nowoczesnym świecie. Nie chce ulepszać swojego ciała i wszczepiać do niego coraz to nowszych implantów. Niestety, po wydarzeniach sprzed kilku lat - rebelii androidów - został zmuszony do przyjęcia znienawidzonych modyfikacji ciała. Żeby jeszcze tego było mało - ostatnią rzeczą, którą pamięta z krwawej wojny to zdrada jego syntetycznej partnerki Mai (jedynego androida, któremu kiedykolwiek ufał). Jared nie spocznie, dopóki nie wymierzy jej sprawiedliwości. 

Ismet Prcić "Odłamki" + video

Historii nie powinniśmy uczyć się tylko w szkole.
O trzyletniej wojnie domowej w Bośni nie dowiecie się na lekcjach historii. Mało który nauczyciel dociera w programie liceum chociażby do czasów PRL, więc informacji o tym, co działo się po roku 1989 musimy poszukać sami. Czego niestety bardzo często nie robimy...

Fabuła powieści.
Ismetowi Prciciowi udało się uciec z Bośni do Stanów Zjednoczonych. Jego ciało jest bezpieczne, ale jego dusza rozrywana jest na tysiące małych odłamków przez to, czego doświadczył podczas wojny. Autor próbuje poukładać potłuczone kawałki swoich emocji i wspomnień na kartach książki. To jest forma jego terapii, uporanie się z nieciekawą przeszłością. My dostajemy przy okazji ogromny kawałek historii z jego życia.

Smutna, szara rzeczywistość.
„Odłamki” Prcicia nie są lekturą prostą. Ba, mogłabym nawet rzec, że są lekturą nieprzyjemną. To jest jedna z tych książek, której czytanie sprawia nam psychiczny ból. I dopiero wtedy, kiedy mamy ochotę cisnąć tomem w jak najdalszy kąt dostrzegamy, że w tym szaleństwie jest pewna metoda. Czujemy namiastkę tego, o czym pisze Ismet w swojej książce. Czytamy o jego smutnym dzieciństwie, o okrucieństwach wojny i o szarej rzeczywistości pomiędzy. Nie pomaga tu czarny humor, nie pomagają też momenty, w których bohater przeżywa szczęśliwsze chwile – „Odłamki” są książką po prostu SMUTNĄ.

Jak poznać, że najbliższa osoba kłamie i jak samemu podszkolić się w tej trudnej sztuce? "Anatomia kłamstwa" [Houston, Floyd, Carnicero, Tennant]

Gdy tylko zobaczyłam "Anatomię kłamstwa", to po prostu wiedziałam, że powinna być moja. Co prawda autorzy polecają tę książkę osobom, które chcą WYTROPIĆ kłamstwo (i do tego też mi się przydała!), ale dlaczego nie można jej wykorzystać też po to, żeby trochę się podciągnąć w tej trudnej sztuce? Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem patologicznym kłamcą. Znacznie łatwiej jest mówić prawdę i kiedy tylko czuję, że nawet najbrutalniejsza prawda będzie lepszym rozwiązaniem od kłamstwa, to ją wybieram. Z resztą ja lubię mówić ludziom wprost to, co mi leży na sercu. Ale zdarza mi się kłamać w dobrej wierze albo po prostu - kiedy nie mam ochoty zwierzać się z tego, co naprawdę mi gdzieś tam w głowie siedzi, bo w tej sytuacji jest to nikomu do niczego niepotrzebne. Ale żebym nie wyszła znowu na anioła - TAK, bywa, że kłamię żeby chronić własny tyłek przed potencjalnie niewygodną dla mnie sytuacją ALBO żeby wyciągnąć od kogoś cenne dla mnie informacje! Dlaczego? Bo mogę.  "Bo to zła kobieta była!"




Serial: How To Get Away With Murder / Sposób na morderstwo (2014)

Szukaliście serialu, który nie będzie powielał schematów, który będzie świeży, fascynujący i zaskakujący przez KAŻDĄ minutę swojego czasu antenowego? Możecie przestać szukać, bo właśnie go znaleźliście. How To Get Away With Murder dosłownie spadł mi z nieba. Byłam już znudzona kolejnymi słabymi odcinkami seriali, które właśnie oglądałam. Miałam ochotę na coś, na co będę czekać z wytęsknieniem. Czego nie będę mogła i chciała przegapić. HTGAWM to serial właściwie idealny. Ale od początku:

How To Get Away With Murder to historia Annalise Keating. Prawniczki, która prowadzi swoją własną prywatną firmę i jednocześnie - Pani Profesor, która uczy prawa na renomowanej uczelni. Na tym właśnie Uniwersytecie co roku wybiera sobie 5 najwybitniejszych studentów, którzy będą jej pomagać w wygrywaniu spraw karnych swoich klientów. W krótkim czasie Annalise znajduje na te zaszczytne miejsca Wesa, Connora, Ashera, Michaelę i Laurel, którzy pokazali jej, że zrobią wszystko, żeby wygrać. Ich pierwszą wspólną sprawą będzie morderstwo studentki na kampusie, które w krótkim czasie będzie osią tego serialu i będzie się przewijać przez każdy jego odcinek. Oprócz tego, w każdym epizodzie Annalise i jej podopieczni będą starali się wygrać sprawę karną nowego klienta oraz pojawią się... flashbacki z nocy morderstwa. Jakiego morderstwa? No cóż, Annalise nie bez powodu nazwała swój przedmiot akademicki "How To Get Away With Murder" - naszej piątce studentów bardzo się on przyda! Więcej możecie zobaczyć w tym trailerze serialu:

Kass Morgan "Misja 100" + video

... czyli jak serial ZNOWU przebija książkę. Na wstępie muszę zaznaczyć, że swoje uprzedzenia od jakiegoś czasu bardzo często chowam w kieszeń, bo zazwyczaj kończy się tak, że są one całkowicie błędne. Tym razem zamiast zakładać, że książka będzie gorsza od serialu (bo zazwyczaj tak się dzieje), byłam szczerze przekonana, że tak cudowny serial musiał powstać na bazie równie cudownej książki i cudem powstrzymywałam się, żeby w dzień premiery nie wystawać pod księgarnią. "Misję 100" dorwałam w Empiku, bo nie płaciłam za nią ani grosza - posłużył mi bon zakupowy, który dostałam pod choinkę. I mój Mikołaj musiał chyba spojrzeć w przyszłość ofiarowując mi taki, a nie inny prezent. No bo powiedzcie sami (odsyłam do filmu poniżej, żebyście to mogli zobaczyć na własne oczy) - czy taka cienka i lekka książeczka powinna kosztować aż 35 złotych?

Ale przejdźmy do rzeczy. "Misja 100" opowiada historię setki nastolatków, którzy lądują na Ziemi. "Wróć! Przecież mieszkamy na Ziemi!" - ktoś zaraz mi przypomni. No cóż... Wyobraźcie sobie, że wybucha wojna atomowa i cała kula ziemska zostaje skażona promieniowaniem radiacyjnym. Jedynym wyjściem, żeby ratować ludzkość, jest załadowanie jakiejś jej części do rakiet i odesłanie w kosmos. I tak właśnie, przez kolejne 300 lat, mieszkańcy Arki, ogromnej stacji kosmicznej, wiodą sobie skromne życie. Okazuje się, że skromność to nie wszystko - na Arce zaczyna brakować tlenu i innych surowców. Władze Arki zaczynają obmyślać plan w celu ratowania ludzkiej rasy i wpadają na pewien pomysł. Prawo na Arce zawsze było bardzo rygorystyczne - jeśli masz powyżej 18 lat i popełnisz jakiekolwiek przestępstwo (kradzież, włamanie, morderstwo itd.) - wylatujesz bez kombinezonu w przestrzeń kosmiczną. Jeśli masz poniżej 18 roku życia i dopuścisz się czynu zabronionego - czekasz w celi do swoich osiemnastych urodzin, a wtedy masz prawo do apelacji i władza podejmuje decyzję - śmierć, czy ułaskawienie. No a skoro na Arce pełno jest takich nieletnich przestępców, a tlenu zaczyna brakować... władze dochodzą do wniosku, że najlepszym wyjściem z zaistniałej sytuacji jest wysłanie 100 więźniów na Ziemię i sprawdzenie, czy można bezpiecznie na nią powrócić, czy promieniowanie nadal jest zabójcze. No i tak właśnie setka dzieciaków zostaje zesłana z powrotem na naszą planetę...

Stephanie Lehmann "Butik na Astor Place" + video

Nie wiem jak Wy, ale ja kocham rzeczy z drugiej ręki. Uwielbiam myszkować w szafce babci i wyciągać starą biżuterię, czy zakładać ubrania z jej młodości. Lubię second handy, bo można znaleźć w nich coś zupełnie wyjątkowego. Amanda Rosebloom, jedna z bohaterek "Butiku na Astor Place" kocha vintage jeszcze bardziej niż ja. Z miłości do mody z ubiegłych lat prowadzi w Nowym Jorku butik. Skupuje ubrania od różnych dostawców, ale też od pojedynczych osób, które chcą się pozbyć staroci zalegających im w mieszkaniu. I tak, pewnego dnia, Amanda znajduje się w mieszkaniu starej, prawie stuletniej kobiety, która chce sprzedać suknie z dawnych lat. Buszując po kufrach ze strojami Amanda natrafia na bardzo stary, tajemniczy dziennik. Pod wpływem impulsu zabiera go wraz ze swoimi zdobyczami ubraniowymi i czyta z wypiekami na twarzy. I tak właśnie poznajemy drugą bohaterkę tej książki, Olive Westcott. Olive mieszkała na Manhattanie w 1907 roku. W epoce, w której młodym damom jeszcze nie do końca wypadało pracować, mieć własne zdanie i podążać za marzeniami...

Książka "Butik na Astor Place" musiała być moja! Nowy Jork, styl vintage i historia kobiety żyjącej ponad 100 lat temu to wystarczające dla mnie powody, żeby natychmiast zatopić się w lekturę. Sięgając po tę książkę byłam pewna, że będzie to opowieść w połowie epistolarna, ale ku mojemu zdumieniu okazało się, że autorka zdecydowała się na poprowadzenie obydwu historii z punktu widzenia i Amandy i Olive. Ten zabieg był wyjątkowo udany, bo dzięki temu zyskaliśmy szansę na dogłębną analizę postaci - mogliśmy poznać jej opinie, dążenia, marzenia.

Top 13 książkowych.filmowych.serialowych par na walentynki! + video


Przedstawiam Wam subiektywny bezmiejscowy ranking ulubionych par z książek, filmów i seriali. Czym się kierowałam, tworząc ten ranking? Miłość i dobieranie się w pary łączy się dla mnie z pewną bardzo ważną rzeczą. Związek powinien mieć pewne granice. Nie interesują mnie takie pary, które zawsze wszystko robią razem. Wszędzie chodzą razem (czyli jak jedno nie może, to drugie samo nie pójdzie, bo nie), zawsze tak samo myślą, tak samo czują itd. itp. Dla mnie związek to pasmo docierania się i kompromisów. To sytuacja, w której dwie OSOBNE jednostki próbują ze sobą koegzystować w jako takiej harmonii. Związek nie może polegać na tym, że na jego rzecz tracimy całkowicie własną osobowość, własne zdanie i własną oryginalność. Dlatego ten ranking nie jest wypadkową NAJLEPSZYCH HISTORII ROMANTYCZNYCH ever, bo nie o to w nim chodzi. No dobra, gotowi?

Liebster Blog Award po raz drugi! :)

Już drugi raz w mojej blogowej "karierze" otrzymałam ten nagrodo-łańcuszek i bardzo, bardzo się cieszę :) Nominowała mnie Lofney, która jest strasznie sympatyczną dziewczyną i którą uwielbiam i czytać i oglądać :)

Dobra, zaczynamy więc:

1. Jak bardzo wygląd zewnętrzny jest dla Ciebie ważny? Czy jesteś w stanie wyjść do ludzi w stanie nieidealnym? Czy oczekujesz od innych, aby w Twoim towarzystwie wyglądali perfekcyjnie?

Hm, haha, no tak. Pytanie idealnie dla mnie. MÓJ wygląd zewnętrzny jest dla mnie bardzo ważny. Mogę wyjść do ludzi w stanie nieidealnym, czyli bez makijażu, ale tylko w sytuacjach, kiedy mam pójść do sklepu/hipermarketu/na rynek. Centra handlowe i uczelnię traktuję już jako miejsce, gdzie "wychodzi się do ludzi", więc trzeba prezentować jakiś poziom. Wobec czego bez tapety na twarzy i w miarę schludnych ciuchów się tam nie pokazuję. Serio, studiuję od czterech lat i nigdy nie zdarzyło mi się przyjść bez makijażu na zajęcia ;) Do Manufaktury (centrum handlowe w Łodzi) bez makijażu zawitałam raz. I przemykałam się między sklepami. Wyglądałam jak osoba, która bardzo chce zostać ninją, ale ponosi druzgocącą porażkę. Nie polecam.

Natomiast jeśli chodzi o resztę... Tak naprawdę mnie to nie rusza. Widuję swoje koleżanki na studiach, które akurat mają "no make-up day" i wyglądają ok. Nie przeszkadza mi to ;)