Magdalena Kozak "Fiolet"

Poszłam do Empiku z zupełnie innym zamiarem. Ale kto się oprze nowej książce Magdaleny Kozak, będąc jeszcze pod wrażeniem trylogii "Nocarz"? (którą na marginesie niedługo zacznę czytać po raz trzeci - mam teraz na to niesamowitą ochotę). Wróciłam więc do domu z książką i od razu zaczęłam czytać. Nie mogłam skończyć od razu - tyle roboty jeszcze nie miałam i czekam z wytęsknieniem na chwilę oddechu w wakacje.
Ale do rzeczy - w tej pozycji przyciągało mnie wszystko: okładka (grafika, tak jak w trylogii, bezbłędna), tytuł (intrygujący, a poza tym - fiolet to mój ulubiony kolor), opis obiecujący dobrą zabawę oraz nazwisko. Pani Kozak przecież ma doskonały warsztat literacki i rozległą wiedzę na tematy, które porusza w swojej książce. "Fiolet" to opowieść o Armageddonie, który nadciąga z nieba. Na Ziemię spadają "Róże", z ziemi wyrastają "Fiołki:" - rośliny, które zioną zabójczym cyjanowodorem. Jedynym ratunkiem jest przejęcie kontroli nad paniką ogarniającą cywili, wysłanie grup ratowników do pomocy potrzebującym i... spadochroniarzy, którzy walcząc na granicy ryzyka będą, często w samobójczym locie, unicestwiać rośliny.

Matura 2011 i kilka słów o tygodniowym zastoju.

Na wstępie chciałabym się podzielić wspaniałą (...chyba jednak tylko dla mnie) nowiną. Otóż mój temat został uwzględniony przez Radę Nauczycieli w tematach maturalnych na 2011 rok w mojej szkole. Brzmi on tak:
86. Motyw wampira w wierzeniach ludowych, literaturze i filmie. Omów jego funkcje w tekstach kultury, odwołując się do wybranych przykładów.
Coś lżejszego i ciekawszego, czy doskonały pomysł na zawalenie matury? 

Bardzo się cieszę, że będę mogła przedstawiać jeden z moich ulubionych tematów, gdyż od sześciu lat poszukuję wszelkiego rodzaju książek i filmów o tej tematyce, a źródło jest niewyczerpane. Z drugiej jednak strony jestem świadoma tego, że egzaminujący mogą to potraktować jako dowcip albo pójście na łatwiznę. Wyobrażam sobie taką scenę: mój poprzednik ma temat o Holocauście w literaturze. Napocił się, namęczył, jakoś wybrnął, zdał. Pięć minut później w drzwiach staje dziewczyna z natapirowanymi włosami (mam taką fryzurę codziennie, nie każdy jest do tego przyzwyczajony), wyszczerzona od ucha do ucha i gada głupoty o wampirach. Miły odpoczynek od poprzedniego tematu, czy postawa wręcz niepoważna? Jakieś przemyślenia?

///

To już będzie przeszło tydzień od ostatniej recenzji, kolejną miałam napisać w weekend, bo czytania nie przerywam. Jednak, żeby zarobić co nieco na książki, filmy i koncerty poszłam do pracy w weekendy i stoję w Castoramie sprzedając nawóz :) Życzcie mi szczęścia i klientów w najbliższych tygodniach, a w piątek na pewno odrobię zaległości, bo oprócz pracy mam jeszcze szkolne obowiązki i zajęcia pozalekcyjne (i gdzie tu czas na przyjemności?!).

Ksenia Basztowa "Wampir z przypadku"

Tucha kiedyś mi napisała, że była ciekawa tej książki. Przeczytałam ją dawno, a do tej pory nie umieściłam recenzji, powinnam się wstydzić!

"Wampir z przypadku" to lektura... co najmniej dziwna. Nawet za bardzo nie wiem, co właściwie mam tutaj napisać, bo moje uczucia w stosunku do niej są ambiwalentne. Gdy odłożyłam ją na półkę nie potrafiłam jednoznacznie określić o czym tak właściwie przeczytałam. Pamiętałam natomiast, że dobrych kilka razy uśmiechnęłam się do siebie, czytając zabawnie prowadzoną narrację, czy co poniektóre wypowiedzi bohaterów.

Na początku lektury poznajemy Andriuszę - budzi się po ciężkiej nocy z okropnym kacem i próbuje przypomnieć sobie, jakim cudem jego sufit w łazience nosi ślady brudnego obuwia oraz dlaczego jego kły są dziwnie długie i wyostrzone. W tym celu dzwoni po swojego wieloletniego kolegę i towarzysza niedoli, Wowkę, i przy pomocy kolejnych wysokoprocentowych napojów dochodzą do wniosku, że ktoś zamienił ich w wampiry. Ale nie są wcale silniejsi, nie mają ochoty pić ludzkiej krwi... czy to możliwe więc, że zostali półproduktami, zwykłymi "wampirzymi wypierdkami"?

Requiem for a Dream/Requiem dla snu (2000)

 "They held each other and kissed and pushed each others' darkness into the corner,
 Believing in each others' light, each others' dream." -Hubert Selby, Jr.

Dalej piszę na klawiaturze trzęsącymi się rękami. Pół godziny temu skończyłam oglądać "Requiem dla snu". Dziesięć minut przepłakałam. Drugie dziesięć minut patrzyłam tępo w sufit. Potem włączyłam sobie soundtrack i zabrałam się za pisanie. Skasowałam wszystko, co spłodziłam i zaczynam od początku.
Pierwszy raz zetknęłam się z tym filmem kilka lat temu. Wszystko dzięki Jaredowi Leto - wokaliście mojego niegdyś ulubionego zespołu. Szukałam filmów z jego udziałem (jest także aktorem) i natknęłam się na "Requiem (...)". Od razu zapragnęłam go obejrzeć - przede wszystkim dlatego, że miał bardzo pozytywne recenzje i traktował o narkomanach. Po seansie moje zawieszenie między fikcją, a rzeczywistością trwało o wiele dłużej niż teraz. Pamiętam to jak dziś - skończyłam oglądać film o 19:00, siedziałam patrząc tępo w ekran przez godzinę. Potem weszłam do łóżka i przez pół nocy kotłowałam się pod kołdrą, próbując znaleźć sobie miejsce. Moje poruszenie tym obrazem i tę dziwną reakcję starałam się złożyć na karb swojego wieku, ale dobrze wiedziałam, że to nie o to chodzi. W końcu dlaczego zwlekałabym ponad cztery lata, by obejrzeć coś, co było dla mnie straszne tylko dlatego, że do tego nie dorosłam?

"Requiem dla snu" to film, którego głównym bohaterem jest nałóg. Nie Sara Goldfarb, nie Harry, nie Marion - nałóg sam w sobie. Jego potęga, postaci, stadia rozwoju i opłakane skutki. To opowieść o przeciętnych ludziach, z przeciętnymi umiejętnościami, żyjącymi w przeciętnej dzielnicy. Nikt tam nie biega w garniaku, nie żyje w willi, nie przymila się do szefa, nie kupuje torby u Versace... To dlatego obraz zyskuje na prawdziwości - takim człowiekiem mogę być ja, możecie być Wy, mogą być Wasi bliscy. Dlaczego? Otóż nałóg to choroba, która może przytrafić się każdemu.

Stosik numer trzy, czyli nie wpuszczajcie Justyny ani do Empiku ani do babci.

Nadszedł upragniony długi weekend. Dla mnie szczególnie długi. bo trwający aż do piątku. A ja, jak wyniucham dłuższą przerwę od szkoły, to nie próżnuję. Byłam wczoraj u babci na obiedzie - pozdejmowałam z jej półek kilka książek, które od dawna chciałam przeczytać, przeklinając w duchu, że o ich istnieniu nie dowiedziałam się wcześniej (rok temu przez jakiś czas miałam w domu biedę książkową i pustkę w portfelu).  Do Empiku zajrzałam dzisiaj i wyszłam z kolejnymi dwoma książkami. Nie żałuję, bo są to pozycje, które spodobają mi się na pewno - uwielbiam Schmitta i wierzę w niezły warsztat pani Kozak. Stosik nie jest tak pięknie przyozdobiony kwiatami, jak u Skarletki, ale z okazji wizyty w Palmiarni sprawiłam sobie dwa nowe kaktusiki i postanowiłam się nimi pochwalić,a co!

Od babci wyniosłam, co następuje:
Seweryna Szmaglewska "Dymy nad Birkenau"
Albert Camus "Dżuma"
Stefan Zweig "Maria Antonina"
Stanisława Fleszarowa-Muskat "Pozwólcie nam krzyczeć"

Zaległe książki oraz te, które czytam powtórnie:
Eric-Emmanuel Schmitt "Moje ewangelie"
Wanda Sztander "Poza kontrolą"
Dan Brown "Zaginiony symbol"
Magdalena Kozak "Nocarz"
Władimir Wasiliew "Oblicze czarnej palmiry" 
Siergiej Łukjanienko "Nocny Patrol"
Siergiej Łukjanienko i Władimir Wasiliew "Dzienny Patrol"
Siergiej Łukjanienko "Patrol Zmroku"

Wyniesione z Empiku:
Magdalena Kozak "Fiolet"
Eric-Emmanuel Schmitt "Marzycielka z Ostendy" 
ogromny zeszyt (prawie 200 kartek A4) do pisaniny wszelakiej, w promocji za 10 zł  - bo okładka była trochę starta (i pomyśleć, że tylko dlatego obniżają cenę! Cóż, lepiej dla mnie.)

Obiecuję sobie, że do Empiku wejdę dopiero wtedy, gdy przeczytam już wszystko, co jest u mnie w domu! (nadzieja matką głupich...)

Życzę przyjemnego niedzielnego wieczoru i oddalam się oglądać film i kontynuować lekturę "Nocnego Patrolu". 

Leap Year/ Oświadczyny po irlandzku (2010)

Na początku, przede wszystkim, chciałam podziękować Agnie  za recenzję tego filmu. Wielokrotnie przechodziłam koło plakatu reklamującego i nie zwracałam na niego większej uwagi. Z resztą nie dziwię się - jest raczej przeciętny. Przywodzi mi na myśl głupią komedię romantyczną. A ta, moim zdaniem, taka nie jest.

Anna Brady mieszka w Bostonie. Ma dobrze płatną pracę, przyjaciółkę i od czterech lat jest w związku z Jeremy'm - rozchwytywanym kardiologiem. Jednak dziewczyna nie jest do końca szczęśliwa - pragnie, by chłopak jej się w końcu oświadczył. Gdy więc jej przyjaciółka widzi go wychodzącego ze sklepu jubilerskiego - obie spodziewają się, że kupił dla niej wymarzony pierścionek. Nie muszę chyba mówić, jaki zawód przeżywa Anna, gdy w pudełeczku spoczywają prześliczne kolczyki... Jednak nie poddaje się - Jeremy wylatuje na konferencję do Irlandii, a Anna, słysząc o starej irlandzkiej tradycji, w myśl której dziewczyna może oświadczyć się chłopakowi co cztery lata w rok przestępny, dokładnie 29 lutego, wyrusza za nim trzy dni przed terminem. Chce w tym czasie odpowiednio się przygotować - kupić sukienkę, pierścionek... Niestety, jak to czasem się w życiu zdarza, jej plany krzyżuje pogoda. Mimo szczerych chęci i próby rozwiązania tego problemu na kilka sposobów, ląduje w małym miasteczku - Dingle. Tam poznaje Duncana - wrednego, złośliwego właściciela knajpki, który zgadza się przetransportować dziewczynę do Dublina, gdyż ma problemy finansowe - a bogata Amerykanka oferuje sporo pieniędzy... Zgodnie z powiedzeniem "złośliwość rzeczy martwych", para napotyka na swojej drodze wiele przeszkód, które jednak zbliżają ich do siebie. Kogo wybierze Anna? Sztywnego, zwykłego, ale za to bogatego kardiologa, czy trochę nieokrzesanego, złośliwego Irlandczyka?

Eric-Emmanuel Schmitt "Tektonika uczuć"

Jak trudno się wraca do pisania recenzji po tak długiej przerwie! Dużo się działo podczas mojej nieobecności - przede wszystkim katastrofa w Smoleńsku. Ale także - mój wyjazd na koncert i istny nawał pracy. Nie lubię kwietnia, maja i czerwca w szkole. Zaliczenia, ludziom nagle się przypomina, że istnieją oceny i że trzeba je stawiać, przygotowania do egzaminu dyrektorskiego... istny koszmar. Na szczęście dni są coraz dłuższe, drzewa się zielenią, ptaszki śpiewają, słonce świeci - to zdecydowanie bije na głowę szkolne trudy. Uwielbiam wiosnę. A jak idzie wiosna, to mi wraca ochota na książki nie tylko o romansach - ale o tym w kolejnym poście. Na razie skupię się na przeczytanej już jakiś miesiąc temu "Tektonice uczuć". I nie spojrzę na nią bardziej obiektywnym okiem. Schmitt ma mnie w swoich sidłach i nie puści.