Jako, że za trochę ponad pół roku zamierzam zostać inżynierem, naturalne dla mnie jest to, że jestem ciekawa świata. Niestety ostatnio przywykłam do tego, że muszę robić "niezbędne minimum", bo nie będę miała czasu na pisanie pracy (ale czas na oglądanie seriali znajdzie się zawsze!), więc poszerzanie swoich horyzontów poszło w odstawkę.
Kiedy jednak dostałam propozycję zrecenzowania "Małych wielkich odkryć" nie wahałam się ani trochę. Dlaczego?Książka opisuje najważniejsze wynalazki, które odmieniły nasz świat. Kieruje się także reakcją łańcuchową i pokazuje jak jeden wynalazek miał wpływ na drugi, niekiedy całkiem niezwiązany tematycznie. Uwielbiam historie, które się zazębiają. Uważam wręcz, że w szkołach powinno uczyć się takiego ciągu przyczynowo-skutkowego i łączyć kropki (jak to powiada Włodek Markowicz). To bardzo rozwija i pokazuje, że wynalazek to często... dzieło przypadku.
Ponieważ "Małe wielkie odkrycia" to książka z dużą ilością faktów, to ja ocenię ją "po inżyniersku", czyli bardzo rzeczowo i przejrzyście.